Naprawianie kapitalizmu
Prezydentura Donalda Trumpa dała paliwo nowemu pokoleniu konserwatystów, którzy odrzucają rynkowy fundamentalizm i fantazje o państwie minimalnym
Przez ponad pół wieku myśleniem konserwatystów o polityce gospodarczej rządziła dobrze znana ortodoksja: bezwarunkowy prymat wolnego rynku, niskie podatki, deregulacja i nieskrępowany handel. Nawet jeśli przyznawali, że system kapitalistyczny może prowadzić do niepożądanych i kosztownych zjawisk – od recesji przez monopole po nierówności i zanieczyszczenie środowiska – to odpowiedź na ogół sprowadzała się do refrenu o tym, że potrzeba więcej konkurencji i mniej biurokracji. Wiara konserwatystów w mechanizm rynkowy była równie silna co ich podejrzliwość wobec państwa: z niechęcią akceptowali jego rolę w gospodarce, a programy socjalne uznawali za nieuzasadnioną jałmużnę z publicznej kasy. Podejście to dobitnie podsumował w swojej inauguracyjnej przemowie prezydent Ronald Reagan: „Rząd nie jest rozwiązaniem naszych problemów, rząd sam jest problemem”.
W 2016 r. Donald Trump nadkruszył te dogmaty, przekonując wielu wyborców, że wbrew temu, co od dekad wmawiają im elity demokratów i republikanów, zbudowany pod egidą kolejnych administracji światowy porządek gospodarczy nie służy dobrobytowi Ameryki, lecz pozwala innym krajom bogacić się jej kosztem. Największym beneficjentem globalizacji były w tej narracji Chiny – zabrały Amerykanom miliony miejsc pracy w fabrykach, by potem zalewać Stany Zjednoczone tanimi towarami i powiększać swoją nadwyżkę handlową. Ale dostawało się też sąsiadom i europejskim partnerom, którzy według Trumpa żerowali na otwartości USA i