Gdy Gustaw musi się zmienić w Batmana
Wojna i geopolityczna zawierucha przypominają nam, że trwałość instytucji, jakie znamy, zależy także od gotowości do wzięcia na siebie najwyższego ryzyka. Paradoks polega na tym, że ofiara nie mieści się w granicach ich działania, bo najwyższego ryzyka nie sposób zoptymalizować ani nim zarządzać
Zachodni ład instytucjonalny, zdolny objąć nie tylko lokalne wspólnoty rodzinne i plemienne, lecz całe narody złożone z wolnych jednostek, jest kruchym stanem równowagi w grze, którą prowadzą członkowie elity ze sobą i z ludem, władza z opozycją i podwładnymi, pracownicy z pracodawcami, nauczyciele z uczniami, kierowcy z rowerzystami, żony z mężami – każdy z nas w relacji do wszystkich pozostałych.
W tej grze decydujemy się na kooperację z ludźmi, których najczęściej nie znamy, z którymi nie jesteśmy spokrewnieni, licząc, że ich strategia będzie analogiczna. Dobrowolnie poddajemy się mocy norm i zasad, licząc, że pozostali uczynią podobnie. Decydujemy się podpisać swoisty kontrakt – umowę społeczną, jak to określił Thomas Hobbes. Podejmujemy więc ryzyko, domniemywając, że koniec końców ta kooperacja i gra według zasad przyniesie nam więcej korzyści niż granie krótkoterminowo tylko na siebie. Ta decyzja wyłącza nas ze stanu naturalnego, gdzie – jak się powszechnie, choć nie do końca słusznie uważa – każda jednostka za wszelką cenę dąży tylko do własnego przetrwania. Umowa społeczna przenosi nas w dziedzinę norm i reguł, a więc pewnych wartościowań, oczekiwań, konwencji.
Postawmy Hobbesa z powrotem na nogach
Można jednak odnieść wrażenie, że znacząca część elit intelektualnych Zachodu postawiła myśl Hobbesa na głowie albo zapisała w umyśle negatyw hobbesowskiego obrazu rzeczywistości. Bo to, co normatywne i kruche, zdaje im się właśnie naturalne, zwyczajne. Jest tym, czego spodziewają się od świata, wychodząc z domu. To zaś, co w nas i w naszym otoczeniu najbardziej pierwotne, fizyczne i biologiczne, zdaje się im trwale owinięte woalem norm – zdezaktywowane, niedostępne i odległe niczym Conradowskie „jądro ciemności”. Zastany ład instytucjonalny jawi się więc jako coś oczywistego, co nie może nie istnieć (pisałem o tym w tekście „Paradoks kłamcy”, DGP nr 46 z 7 marca 2025).