Jedna pozorów gra
Niemal wszyscy na Bliskim Wschodzie twierdzą, że chcą pokoju. Ale to tylko słowa – konkretne działania zazwyczaj im przeczą
„Będziemy walczyć o pokój tak długo, aż nie zostanie kamień na kamieniu” – ten bon mot z czasów zimnej wojny pasuje jak ulał także do współczesnej sytuacji na Bliskim Wschodzie, gdzie kilka wzajemnie powiązanych konfliktów zagraża bezpieczeństwu i stabilności w skali globalnej i powoduje katastrofy humanitarne na miejscu. Lokalne reżimy i grupy paramilitarne oraz radykalni politycy żywią się jednak dramatami i dobrze wiedzą, że to one zapewniają im wpływy polityczne, rząd dusz i pieniądze. Także zewnętrzni gracze często tylko udają gołębie, w rzeczywistości prąc do eskalacji albo przynajmniej starając się obrócić ją na swoją korzyść.
Tragedia Gazy
Te uwagi nabierają szczególnej wagi dzisiaj – gdy z jednej strony przez cały tydzień rosła międzynarodowa presja na długotrwałe zawieszenie broni w Gazie, ale z drugiej zarówno Izrael, jak i Hamas wykorzystywały każdy pretekst, by storpedować lub opóźnić negocjacje. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że wszyscy i tak czekają na początek ramadanu. Niestety, święty miesiąc od lat sprzyja krwawym zamieszkom w Jerozolimie, wyostrzając antyżydowskie nastroje nie tylko w krajach regionu. Tak zapewne będzie i tym razem, a to spora szansa dla przeciwników Izraela: choćby na skuteczną dywersję odciągającą część sił wojskowych i policyjnych z Gazy i północnego pogranicza. Także na kolejne punkty w propagandowej grze toczącej się w globalnej infosferze. Dla rządu Binjamina Netanjahu nadchodzący ramadan i potencjalnie towarzyszące mu wydarzenia to z kolei okazja do utwardzenia stanowiska, pokazania, że po drugiej stronie nie ma partnerów do negocjacji. I do zdobycia nowych uzasadnień dla rozwiązań siłowych i ostatecznych.