Protekcjonizm albo śmierć
Jedynym rozwiązaniem, które daje szanse na przetrwanie rodzimego rolnictwa, jest – oprócz ograniczenia importu żywności spoza Unii – konsolidacja produkcji i „zmuszenie” zagranicznych agroholdingów do kupowania u polskiego rolnika
Ubiegłotygodniowy „szczyt rolniczy” zwołany przez premiera nie przyniósł rozwiązania problemów, które trapią rodzimych producentów żywności, bo nie mógł. W całej sprawie tak naprawdę nie chodzi o Ukrainę i import taniej żywności ze Wschodu – jak twierdzą rolnicy – lecz o głęboko zakorzenione uwarunkowania strukturalne, których zmiana leży poza kompetencjami polskiego rządu. Premierowi Donaldowi Tuskowi zostało tylko przerzucić piłkę na boisko Komisji Europejskiej, żeby co najwyżej kupić sobie trochę czasu. Wcześniej czy później i tak będzie musiał wejść w otwarty konflikt zarówno z rolnikami, jak i z Brukselą. Co ważne, mowa o konflikcie, który z perspektywy funkcjonowania UE i jej przyszłości jest o wiele bardziej niebezpieczny niż przepychanki o praworządność. Paradoksalnie to proeuropejski Donald Tusk, a nie eurosceptyczny Jarosław Kaczyński może podłożyć potężną minę pod fundamenty Wspólnoty, żeby bronić swojej pozycji politycznej. W rolnictwie jak w soczewce skupiają się bowiem najważniejsze wyzwania stojące przed Europą – od zmian klimatycznych, przez starzenie się społeczeństw, po migracje zarobkowe.