Artykuł
W sprawie Odry musimy krzyczeć
Katastrofa ekologiczna na Odrze trwa od prawie roku. Trwa, a nie trwała, bo sytuacja rzeki się nie zmieniła. Różnica jest taka, że dziś o skażonej wodzie nie zaalarmują nas martwe ryby, bo w Odrze połowy z nich już nie ma
Na odcinku od Nowej Soli do Szczecina wyginęło ok. 50 proc. ryb oraz 90 proc. małż – które nie miały szans uciec do dopływów. Małże są naturalnym filtratorem wody, więc po jej kolorze widać ich brak. W jednej chwili zostały zniweczone wieloletnie starania samorządów, by mieszkańcy znów zwrócili się w stronę rzeki. Wzdłuż Odry – dzięki funduszom europejskim – powstały porty i przystanie. Miasta zainwestowały w statki turystyczne, przedsiębiorcy w galary, a stowarzyszenia i fundacje w tak ambitne projekty, jak chociażby Statek Kultury, czyli pływające centrum kultury. Nad wodą powstały plenerowe restauracje, z których aktywności korzystały też okoliczne hotele czy winiarze. Ale katastrofa na Odrze ma również wymiar społeczny. Ludzie, którzy mieszkali nad rzeką, którzy szukali nad nią spokoju i odpoczynku, czują się, jakby ktoś zniszczył ich dom.
-
keyboard_arrow_right
-
keyboard_arrow_right
-
keyboard_arrow_right
-
keyboard_arrow_right
-
keyboard_arrow_right