Artykuł
Okulary przeszłości
Francuzi wiedzą, że jeśli coś w państwie nie działa, to mogą po prostu zmienić numerek republiki i wprowadzić nowe rozwiązania ustrojowe. Polska racjonalność podpowiada nam, że gdy dzieje się źle, to nasze państwo może od razu zniknąć z mapy
Alegoria pierwszego rozbioru Polski, francuska rycina z 1772 r.
Z Jarosławem Kuiszem rozmawia Krzysztof Katkowski
Co jest takiego wyjątkowego w tym, jak Polacy doświadczają państwa?
To fantastycznie ciekawe. Polacy na ogół nie mają pojęcia, że ich traumatyczne doświadczenia z państwem są bardziej uniwersalne, niż im się wydaje. Ale po kolei. Może na początek przyjmijmy, że ludzie przeżywają życie w państwie na różne sposoby. Dla uproszczenia wyróżnijmy trzy tendencje. Po pierwsze, obywatele czują się w państwie tak doskonale osadzeni, że rzadko dostrzegają jego obecność. Brzmi to może abstrakcyjnie, ale jest to fundamentalna kwestia. Chodzi o państwa, które co do zasady wykazywały się niemal nieprzerwaną ciągłością instytucjonalną. Przechodziły z pokolenia na pokolenie. Zmieniały się, ale ewolucyjnie. Ostatecznie dzięki ciągłości wytworzyło się wśród ludzi pozytywne nastawienie wobec państwa zarówno jako abstrakcyjnego pojęcia, jak i jego konkretnych instytucji. W ostatecznym rozrachunku rzecz sprowadza się do przekonania, że „państwo to my”.
Po drugie, są społeczeństwa, które mają bardziej złożony, ale wciąż mocny kontakt z państwem. Ich państwo miało swoje poważne zawirowania instytucjonalne. Rozdzielało się, łączyło, przeżywało jakieś poważne instytucjonalne turbulencje... Jego dzieje nie są linearne, jak np. w Wielkiej Brytanii od drugiej połowy XVII w. Na Starym Kontynencie przykładem drugiego sposobu – pewnej ciągłości, ale ze wzlotami i upadkami państwa, są Niemcy.