Zawsze zaczyna się od słowa
Liczyłem na to, że jak ekipa Tuska zdobędzie władzę, to choćby z cynicznych powodów będzie chciała pokazać, że są lepsi. Nie – chcą udowodnić, że są tak samo straszni jak poprzednicy
Marcin Meller, dziennikarz, prezenter telewizyjny, pisarz. 23 października wyszła jego nowa książka „Dzieci lwa”
Z Marcinem Mellerem rozmawia Marcin Fijołek, Polsat
Po co ci to pisanie powieści?
To spełnienie najdawniejszych marzeń i pragnień. Zawsze kochałem książki, czytałem wszystko. Byłem piszącym reporterem, ale zawsze na szczycie mojej prywatnej hierarchii była powieść jako podgatunek. Wszystkie te wywiady, jakie stworzyłem, rozmowy z wielkimi zasięgami w mediach, cotygodniowe dyskusje o polityce, a nawet podcasty – nic z tej listy nawet nie zbliża się do momentu, w którym na kilka wieczorów zapraszasz czytelnika do świata, który stworzyłeś. Moment, w którym wyszła „Czerwona Ziemia” – a później zdałem sobie sprawę, że jest dobrze przyjęta nie tylko przez krytykę, lecz także przez zwykłych czytelników – był jednym z najlepszych w moim życiu. Teraz, pocąc się na plecach ze strachu, daję czytelnikom „Dzieci lwa”.
Mówiłeś, że powieść dojrzewała w tobie. Co to znaczy?
Czuję, jak gdyby te historie wyrywały się z moich trzewi. Afryka z pierwszej powieści i Gruzja z drugiej to dwa fundamenty, które noszę w swoim DNA, a opowiadając o tym, mam ciarki na plecach. Anegdoty opowiadane na imprezach i historie sprzedawane na wieczorach autorskich zaczęły się przekształcać w myśl o książce. Może kiedyś mi przejdzie, ale na razie przeżywam to całym sobą. Zagadnąłem kiedyś o to Eustachego Rylskiego, którego niezwykle cenię. Mówiłem mu o przeżywaniu powieści, a on popatrzył na mnie jak na idiotę, bo widział w tym czysty warsztat. I ja to szanuję, ale dziś jest dla mnie niesamowite, że mogę ludziom zająć głowy i zaprosić na chwilę do światów, które stworzyłem.