Duchów (już) nie ma
Zjawy zniknęły z kart kodeksów bardzo niedawno temu
Duch Cezara ukazuje się Brutusowi (ilustracja do „Juliusza Cezara” Williama Shakespeare'a)
Ludzie wierzący w życie pozagrobowe mówią o „zaświatach” czy też „tamtym świecie”. Pojęcia te podkreślają zasadniczą różnicę pomiędzy światami żywych i umarłych – z bezpiecznym dystansem między nimi. Rzymianie myśleli podobnie i inaczej zarazem. W ich rozumieniu w skład rodziny (łac. familia) wchodzili bowiem nie tylko członkowie rodu, klienci, niewolnicy, majątek, lecz także duchy przodków. Te ostatnie w życie domu angażowały się rzadko, choć żywi lubili widzieć w nich sojuszników. Wyobrażali sobie, że chronią one ognisko domowe, a w razie potrzeby przestrzegają i napominają (zwłaszcza we śnie). Duchy – o czym żywi oczywiście wiedzieli – odgrywały jednak w życiu rodziny jeszcze jedną rolę: surowo recenzowały wszystkie patologiczne zjawiska, które przed żywymi udawało się ukryć w czterech ścianach.
Ilustracja najprostsza i zarazem najbanalniejsza z możliwych: kiedy kobieta wydawała na świat dziecko innego niż mąż mężczyzny, oszukać można było wszystkich, ale nie duchy. Kiedy członkowie rodziny wyrządzali sobie nawzajem jakieś zło, zmarli pierwsi wiedzieli, kto jest sprawcą, a kto ofiarą. Cienie przodków wymierzały sprawiedliwość, zsyłając na winowajcę bezsenność, wyrzuty sumienia, a niekiedy nawet obłęd. Karały też wspólników i popleczników. Ponieważ przodkowie nie stawali się przez śmierć obiektywnymi sędziami poczynań żyjących, ich odpłata wcale nie musiała być (i zwykle nie była) adekwatna do rangi wykroczenia. Co ciekawe, różnorakie złe czyny, których członkowie rodu dopuszczali się wobec obcych, zmarłych nie interesowały. Duchy troszczyły się wyłącznie o dobrostan swój i własnej familii.