Artykuł
Tragedia małżeńska
Ekonomiści zorientowali się, że kryzys małżeństwa i samotne rodzicielstwo mogą mieć niepokojące konsekwencje dla rynku pracy i nierówności dochodowych
Trudno nazwać prof. Melissę Kearney wojującą konserwatystką. Ekonomistka z Uniwersytetu Maryland koncentruje się w swojej pracy na polityce społecznej i nierównościach. A jednak to właśnie „społeczny konserwatyzm” i „brak akademickiej powagi” zarzucali jej koledzy po fachu, gdy na konferencjach uparcie pytała o znaczenie rozpadu rodziny dla zatrudnienia i rosnących dysproporcji dochodowych. Czy to, że w USA 65 proc. nieletnich mieszka z rodzicami będącymi w związku małżeńskim (w 1980 r. było to 77 proc.), a 21 proc. dzieci jest wychowywanych przez samotne matki, nie ma skutków społeczno-ekonomicznych? Kearney uważa, że ma, a swoje wnioski zawarła w wydanej w tym roku książce o wymownym tytule „The Two-Parent Privilege: How Americans Stopped Getting Married and Started Falling Behind (Przywilej posiadania dwojga rodziców: Jak Amerykanie przestali brać śluby i zaczęli zostawać w tyle). A ekonomiści poważnie zastanawiają się teraz, jak poradzić sobie ze zidentyfikowanym przez nią problemem. Czy i w Polsce czas na taką dyskusję?
Ludzie nie do pary
Niektórzy mawiają, że małżeństwo to tylko świstek papieru, a do szczęścia wystarczy im miłość. I w wielu wypadkach tak jest. Jednak traktowanie w ten sposób długoterminowej i trudnej do zerwania umowy, zawartej w celu łączenia zasobów oraz podziału obowiązków domowych i rodzinnych – bo tym jest małżeństwo z ekonomicznego punktu widzenia – wydaje się lekkomyślne. Sposób funkcjonowania i ewolucja tej instytucji miały – i wciąż mają – znaczący wpływ na kształt naszej cywilizacji. Jonathan F. Schulz, ekonomista z George Mason University, w „Kin-Networks and Institutional Development” (Sieci pokrewieństwa i rozwój instytucjonalny) pisze np., że średniowieczna reforma małżeństwa dokonana przez Kościół katolicki stworzyła warunki dla uformowania się instytucji demokratycznych. Powszechną praktyką wówczas były małżeństwa między kuzynostwem, co nie służyło równości i szerokiej współpracy społecznej. Średniowieczny Kościół katolicki zwalczał takie związki z wielką determinacją – ze względów nie tylko teologicznych, lecz także finansowych (rozbijanie klanów wzmacniało jego pozycję). Schulz udowadnia, że w rejonach, w których sieci pokrewieństwa udało się osłabić najmocniej, powstał grunt do aktywnego udziału obywateli w życiu politycznym. Małżeństwo stało się w Europie bardziej „inkluzywne”, a to w efekcie doprowadziło do pojawienia się m.in. „gmin czy autonomicznych miast z instytucjami partycypacyjnymi, których mieszkańcy określali zasady idące ponad granicami klanów”.