Polityczne soundtracki
„God Bless The U.S.A.”, „American Idiot” czy „Macho Man”? O Biały Dom walczy się też na muzykę, przeboje i artystów
„Nienawidzę Taylor Swift” – napisał Donald Trump po tym, jak najbogatsza i najbardziej wpływowa piosenkarka świata poparła Kamalę Harris
Kiedy w 1840 r. William H. Harrison walczył o fotel prezydenta USA z Martinem Van Burenem, do jego zwycięstwa niespodziewanie przyczyniła się piosenka. Do Białego Domu poniosło go „Tippecanoe and Tyler Too”, śpiewane na melodię „Trzech małych świnek”, sławiące kandydata jako bohatera bitwy pod Tippecanoe w 1811 r. Eric T. Kasper oraz Benjamin S. Schoening z Uniwersytetu Północnego Teksasu podają, że był to pierwszy raz, gdy udokumentowano siłę oddziaływania muzyki na elektorat w wyborach prezydenckich (choć już 16 lat wcześniej Andrew Jacksonowi w kampanii towarzyszyła piosenka „The Hunters of Kentucky”). Przez dwa kolejne wieki siła ta diametralnie się zwiększyła.
Ruchy społeczne drugiej połowy XX w., napędzane m.in. przez muzykę folkową i pop, wpłynęły na to, że po muzykę zaczęli sięgać politycy. Po tym, jak Dwight Eisenhower w 1952 r. zrobił furorę z pierwszym kampanijnym spotem wyborczym w telewizji z utworem „Everybody Likes Ike”, piosenka krok po kroku stawała się w USA nowym narzędziem agitacji. John E. Street, badacz komunikacji politycznej, uważa, że „muzyka służy obniżeniu kosztów komunikacji i pomaga zidentyfikować kluczowe przesłania”. Szczególnie teraz, gdy krótki wiral z odpowiednio dobranym utworem potrafi dać dziesiątki milionów odtworzeń i dotrzeć do niebotycznej liczby odbiorców. Zanim jednak świat opanował internet, wyborców trzeba było zdobywać innymi drogami – jedną z nich była (i nadal jest) muzyka. Oraz ci, którzy za muzyką stoją.
Nie przestawaj
Pieśni Boba Dylana, jak „The Times They Are A-Changin’”, w latach 60. XX w. odzwierciedlały burzliwe realia ruchu na rzecz praw obywatelskich i rosnący sprzeciw wobec wojny w Wietnamie. Joan Baez maszerowała u boku Martina Luthera Kinga i popierała progresywnych polityków, w tym Johna F. Kennedy’ego. Lata 70. pożeniły rocka i