Wojenne żywoty równoległe
Historia braci Wiwatowskich – rozpięta między Warszawą, Rosją, Włochami i Argentyną – zadziwia tym, jak podobnie myślą ludzie rozdzieleni tysiącami kilometrów
Inaczej niż dzisiejsze media prasa konspiracyjna nie dążyła do tego, aby podać wiadomości jak najszybciej. Wtedy wartością nadrzędną było bezpieczeństwo. Teksty miały wychowywać społeczeństwo, ale przede wszystkim nie wywoływać zagrożenia. Dlatego też o tym, co wydarzyło się na warszawskim Mokotowie 17 maja 1944 r., redakcja „Polsce służ” napisała dopiero miesiąc później. Opublikowany wówczas artykuł Tadeusza Wiwatowskiego „Olszyny” rozpoczynał się obrazowo, ale też pompatycznie: „Wstał deszczowy mglisty poranek warszawski. Piętnastka ppor. Z. rusza na «robotę». Ostrożnie, rozważnie, bo wróg tysiąckrotny, przebiegły i silny. Doszli na miejsce (…)”. W finale opowieści „pada kilku wrogów, ale i pada jasna głowa podporucznika na bruk Warszawy, a obok towarzysz – inni ocaleli”. Żeby nadać całości mocniejszą wymowę, na koniec autor dodał: „Nie wzniesie się nad Wami sztandar ani nie zabrzmi hymn. W oszalałych sercach matek ból, w sercu Ojczyzny – ból i duma. Cześć Wam stokrotnie, bohaterowie pierwszej linii”.
Ale to nie była całość opublikowanego materiału. W pierwszych akapitach Wiwatowski pisał o bitwie pod Monte Cassino. „Rozsłoneczniło się wiosenne niebo Italii nad wzgórzami Cassino. Po silnym przygotowaniu artyleryjskim ruszają polskie oddziały na największy odcinek frontu Monte Cassino. Prowadzi ich ta sama myśl, co pod Samosierrą: myśl oswobodzenia i chwały Ojczyzny – Doszli (…). Wielu ich padło, lecz nad zwycięzcami i poległymi wzniósł się ukochany sztandar – zabrzmiał hymn: «Jeszcze nie zginęła». Cześć Wam, Bohaterowie”.