Jak zdobywano Bliski Wschód
W PRL-u wielu muzyków zamiast na Zachód jechało koncertować na Bliski Wschód. Ten, kto zdobył hotelowy kontrakt, żył jak król
Od lewej, w towarzystwie miejscowego znajomego: Tomasz Adamczyk, Wojciech Zieliński i Krzysztof Barcik. Kuwejt, lata 80.
Znasz śpiewające dziewczyny? – zagadnął mnie kilka lat temu Romuald Czystaw, będąc przejazdem w Warszawie. Były wokalista Budki Suflera („Nie wierz nigdy kobiecie” i „Za ostatni grosz”) w połowie lat 80. rozstał się z zespołem i zaczął wyjeżdżać do krajów Zatoki Perskiej. Prowadził własną kapelę – obsługiwał instrumenty i udzielał się wokalnie, ale show robiły tancerki. A ponieważ żeński skład często się zmieniał, stąd pytanie Czystawa, czy mógłbym mu kogoś polecić na następny wyjazd.
Na Bliskim Wschodzie koncertował w sumie dłużej niż w Polsce. – Przez pięć lat występowałem w Egipcie, kolejne pięć w Bahrajnie. W Abu Zabi nie mogłem się z kolei nadziwić, że mieszkańcy mają darmowe rozmowy telefoniczne, a kiedy wychodziłem na ulicę, codziennie widziałem nową markę samochodu – opowiadał mi Czystaw o bliskowschodnich realiach.
Kiedy jego dawni koledzy z Budki podróżowali na koncerty z miasta do miasta, on wylatywał na roczne kontrakty i zamieniał jeden pięciogwiazdkowy hotel na drugi. Raz śpiewał w Kairze, kiedy indziej w Dubaju. W hotelach działały puby dla zagranicznych gości, gdzie popijali piwo Anglicy. I Czystaw pod nich układał repertuar. Śpiewał numery Yes albo piosenki Chrisa Rei.
Koncerty na gruzach
Mniej więcej w tym samym czasie co Czystaw, wiosną 1984 r., kierunek na Bliski Wschód obrał też Wojciech Zieliński – kompozytor, dyrygent, aranżer, który był m.in. kierownikiem muzycznym w grupie VOX i zespole Hanny Banaszak. Akurat potrzebował pieniędzy na sprzęt muzyczny i mieszkanie. Przeciętna pensja w Polsce wynosiła wówczas równowartość ok. 15–20 dol. Zieliński zarabiał nieźle, bo 50 dol. miesięcznie, ale za mało, aby myśleć np. o kupnie kawalerki (za ok. 3 tys. dol.). Z pracy muzyka, który koncertował, komponował piosenki, nagrywał je w radiu i pisał aranże wykonawcom, dało się żyć na dobrym poziomie, jednak trudno było zarobić na instrumenty. Sprowadzane z zagranicy kosztowały fortunę. Jechało się więc „do Arabów” nie tyle w celach krajoznawczych, co z potrzeb zawodowych.