reportaż
Hucznych obchodów tutaj nie będzie
Dwadzieścia lat temu mieszkańcy Godziszowa głosowali przeciwko wstąpieniu Polski do UE. Dziś są liderami w korzystaniu z unijnych dotacji, ale zdania nie zmienili
Godziszów Pierwszy z lotu ptaka, zdjęcie z 2020 r.
2004 r., 1 maja. Polska świętuje. Na granicznych przejściach, mostach, miejskich placach, rynkach, ryneczkach, w salach koncertowych i na ulicach. Macha unijnymi chorągiewkami, odpala sztuczne ognie, pije szampana. Hucznie i radośnie. Tylko w Godziszowie cisza.
Rok wcześniej w plebiscycie, w którym każdy mógł wyrazić opinię o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, aż 88 proc. mieszkańców gminy nie wyraziło na to zgody. W całym kraju prawie 78 proc. było za przystąpieniem. Jakby obok siebie żyły dwa światy. – Myśmy nie byli przeciwko Unii, my tylko nie chcieliśmy wchodzić do niej na jej zasadach, nie chcieliśmy z jednego reżimu wpaść w drugi – tłumaczy Jan Golec, od 2011 r. sołtys Godziszowa Trzeciego. – A wpadliśmy – przekonuje. Bo czy dziś Unia nie mówi nam, co produkować, a czego nie produkować? Co jeść, a czego nie jeść? Jak uprawiać pola, czym je opryskiwać, kiedy i jak często? A do tego ta cała papierologia, która stoi za każdą unijną decyzją. – Takiej biurokracji jak w Unii Europejskiej to ze świecą szukać – mówi sołtys.
Przez te przepisy nikt już prawie w Godziszowie Trzecim nie ma krowy. Dawniej krowy i świnie były w każdym gospodarstwie. Ludzie nie dla zarobku je trzymali, ale dla siebie. Stały sobie spokojnie w jednej oborze i nikomu to nie przeszkadzało. A potem nastał czas unijnych urzędników, którzy doszli do wniosku, że tak nie wolno, że świnie i krowy muszą stać osobno. Więc jedni stawiali mur, dzieląc oborę na dwie części, a inni pozbywali się zwierząt, bo unijnych warunków spełnić nie mogli. Tych drugich było więcej, więc teraz świnię można jeszcze gdzieś zobaczyć, ale krowy już nie uświadczysz. Ludzie na wsi po mleko jeżdżą do sklepu. A ze świniami też łatwo nie jest. Wiadomo, że hoduje się je na ubój, żeby wędlin i mięsa nie kupować w sklepie. Dawniej od decyzji o uboju do kiełbasy na stole mijał dzień, może dwa. Dziś załatwienie wszystkich formalności trwa tyle, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie prościej jednak iść do supermarketu.