W prawo, czyli na Wschód
Druga tura rumuńskich wyborów prezydenckich może zdecydować o europejskiej i atlantyckiej przyszłości tego kraju. Spore szanse ma populistyczna prawica, a Władimir Putin już mrozi szampana
Bukareszteńska ulica na trzy dni przed I turą wyborów prezydenckich
Rumuński trybunał konstytucyjny dopiero w poniedziałek ostatecznie zatwierdził wyniki I tury wyborów głowy państwa z 24 listopada. Dla wielu były one szokiem: nie tylko z powodu wygranej prawicowego populisty, lecz także dlatego, że tuż przed samym głosowaniem sondaże nie dawały mu cienia szans nawet na miejsce w pierwszej trójce. Călin Georgescu miał w nich zaledwie kilka procent poparcia, tymczasem w rzeczywistości uzyskał niemal 23 proc. głosów. Co więcej, prawie 14 proc. (i czwarte miejsce) przypadło George'owi Simionowi, liderowi prawicowo-populistycznego ugrupowania AUR (Sojusz na rzecz Jedności Rumunów). To dość młoda partia: startowała jako marginalna grupa antyszczepionkowa w czasach pandemii COVID-19, ale dzięki sprawnemu marketingowi, głównie w mediach społecznościowych (zdaniem wielu analityków dyskretnie wspieranemu z zewnątrz – przez Rosję, a być może także przez Chiny), rychło przekształciła się w poważną siłę opozycyjną. Zyskała poparcie zwłaszcza wśród nisko kwalifikowanych pracowników rolnych i robotników oraz młodych wyborców. Georgescu był z tym środowiskiem swego czasu blisko związany, miał być nawet kandydatem AUR na premiera, ale dwa lata temu rozstał się z ugrupowaniem.