Tańczący z czerwonymi liniami
Czy Biełsat przetrwa nowe kierownictwo TVP?
Protest w obronie telewizji Biełsat. Warszawa, 8 sierpnia 2024 r.
Zmiany wprowadzane w zagranicznych redakcjach Telewizji Polskiej z Biełsatem na czele wywołały permanentny kryzys. Zwolnienia, wzajemne oskarżenia o polityczne motywy, zawiadomienia do prokuratury, zaś w tle – drastycznie zmniejszone zasięgi oraz obawy o przyszłość jedynej na świecie białoruskojęzycznej telewizji. Niektórzy współpracownicy, w tym korespondenci na wojnie rosyjsko-ukraińskiej, przez kilka miesięcy nie otrzymywali wynagrodzeń. Nowe kierownictwo stacji odpowiada, że zaległości uregulowano, a działającemu od 18 lat Biełsatowi nic nie grozi. Nie zmienia to jednak faktu, że dziennikarze są pełni obaw.
Nie jak Romaszewska
W marcu zwolniono twórczynię i dyrektorkę kanału Agnieszkę Romaszewską-Guzy. Rozwiązanie umowy przerodziło się w dyscyplinarkę i zawiadomienie do prokuratury o nieprawidłowościach finansowych, którym Romaszewska stanowczo zaprzecza. W lipcu Onet pisał, powołując się na dokumenty TVP, że straty miały sięgać 7 mln zł. W listopadzie „Gazeta Wyborcza” informowała o wejściu CBA do telewizji oraz domu Romaszewskiej, co była dyrektorka wyśmiała w mediach społecznościowych. „Nikt nie przeszukuje mojego mieszkania! A ma przeszukać? Od ponad 40 lat już nie przeszukiwał” – napisała w serwisie X. Spór dotyczy umów z firmą Devkom, odpowiedzialną za obsługę informatyczną stacji. TVP na początku roku przestała opłacać wystawione przez Devkom faktury, więc firma wyłączyła strony Belsat.eu i Vot-tak.tv.
Witryny nie działały przez kilka sierpniowych tygodni, a gdy je znów uruchomiono, okazało się, że duża część kreatywnie rozwijanych funkcjonalności stron oraz aplikacji nie działa. I, jak słyszymy, nie zanosi się na zmianę stanu rzeczy. – Nie przywrócono całego archiwum, kuleje pozycjonowanie w wyszukiwarkach. To jest zabójcze dla zasięgów i przyzwyczajeń czytelników. Gdyby nie to, że przez ostatnie lata mocno rozwijaliśmy serwisy społecznościowe, stracilibyśmy możliwość dotarcia do widzów – tłumaczy nam jeden z rozmówców. Brak archiwum oznacza zarazem, że z sieci zniknęła część materiałów przygotowana przez dziennikarzy, którzy siedzą dziś za nie w białoruskich obozach.