Artykuł
Pamiętać o każdej duszy
W obliczu koszmarnej wojny, którą Rosja rozpętała w Ukrainie, warto pamiętać o każdym ludzkim życiu. I „Chołod” to robi – z wielką empatią
To w sumie zabawne, że jeden z najciekawszych pisarzy tworzących współcześnie w języku polskim nie uważa się za pisarza polskiego. Mowa, rzecz jasna, o Szczepanie Twardochu. Zabawne nie z tego powodu, że taka sytuacja oderwania jest rzadka w świecie - wręcz przeciwnie, w literaturach dużych języków zdarza się to powszechnie i nikogo to nie dziwi. Zabawne, bo nie jesteśmy do tego w Polsce przyzwyczajeni; bo powoduje to osobliwy dyskomfort, jakby zostało naruszone tabu. Twardoch - ze swoją silną osobowością i jednoznacznie śląską identyfikacją - wywołuje w polskich czytelnikach dziwne emocje. Niby swój, a obcy. A skoro obcy, to dlaczego pożycza sobie zabawki z naszej piaskownicy? I kto to w ogóle jest?
Twardochowi owo świadome umieszczenie się na zewnątrz pozwala na pewien kluczowy gest: otóż, będąc pisarzem śląskim, nie zaś polskim, nie musi - i nie chce - postępować zgodnie z kanonem nadwiślańskiego inteligenta, nie musi - i nie chce - brać udziału w stadnych zachowaniach polskiego środowiska literackiego. Za ten indyferentyzm grozi się Twardochowi paternalistycznym paluszkiem - ostatnio zrobił to choćby Przemysław Czapliński w raczej niemądrym tekście zamieszczonym w „Dwutygodniku” („Chołod is coming”, Dwutygodnik 348/22) - i zawsze przy takiej okazji powraca refren: „ale kiedyś był prawicowcem”. Problem w tym, że Twardoch - w latach młodzieńczych - nawet prawicowcem był kompletnie niepolskim. I jego śląskotożsamościowa ścieżka zerwania z ultramontańskim konserwatyzmem również była nietypowa z punktu widzenia Warszawy czy Krakowa.