Artykuł
Konserwator trochę jak rabin
Bez względu na ochronę prawną części zabytków na pewno nie uda się uratować. Tkwimy w pułapce prywatnej własności
Wolskie Rotundy, czyli XIX-wieczna warszawska gazownia
Z Michałem Laszczkowskim rozmawia Anita Sobczak
Kilka dni temu do rejestru zabytków został wpisany kościół w Tarnowie na Mazowszu. Został wybudowany 11 lat temu…
To wyjątkowa budowla, wyróżniana i wielokrotnie opisywana. Po zmianie właściciela działki przyszłość kościoła była niepewna. A niestety jedyną formą ochrony prawnej, jaka dziś istnieje, jest właśnie wpis do rejestru zabytków. Nie mamy w Polsce pomysłu na to, jak prawnie chronić współczesne dobra kultury. Najbardziej lubię definicję zabytku, która mówi, że taki obiekt wyróżnia się na tle innych. Ten obiekt właśnie taki jest.
A właściwie kto decyduje o tym, czy coś się wyróżnia?
Formalnie konserwator zabytków, do którego może się zwrócić np. właściciel. Ale prawda jest taka, że nie ma precyzyjnie zdefiniowanych, obiektywnych kryteriów i w różnych województwach decyzje mogą być odmienne. Z ochroną konserwatorską jest trochę jak z judaizmem - od autorytetu danego rabina zależy, co wolno, a czego nie.
To dobrze czy źle?
Moim zdaniem źle. Naszym dziedzictwem jest zarówno to, co zostało stworzone przez Polaków na terenie obecnej Polski, i to, co pozostało poza jej granicami, jak i to, co stworzyli Niemcy, a co wskutek historycznych zmian granic dziś jest na naszym terenie. W związku z tym kryterium uznawania czegoś za wartościowe jest tak naprawdę ważność i znaczenie dla nas. Wracając do władzy wojewódzkich konserwatorów, nasz podział administracyjny w ogóle nie przystaje do historii. Historyczny Dolny Śląsk znajduje się na terenie czterech województw. Jak możemy traktować ten region jako całość, kiedy każdy fragment bada i chroni inne województwo?