Artykuł
Gonienie martwego króliczka
W końcu może się ziścić polski sen o doścignięciu niemieckiej gospodarki. Ale nie ma powodu do radości
Protest pracowników VW przeciwko zamykaniu fabryk przez koncern. Wolfsburg, 21 listopada 2024 r.
Tak źle w stoczni Meyer-Werft nie działo się od 229 lat. Od jej założenia. Właściwie to dotąd zawsze było dobrze. Do połowy XIX w. nieźle sprzedawały się produkowane tu drewniane łodzie, potem zakład płynnie wszedł w erę pary i stali. Przedsiębiorstwo przyzwoicie sobie radziło również w trakcie II wojny, gdy serwisowało flotę Kriegsmarine. Prawdziwie złote czasy nastały w latach 90 XX w., gdy stocznia wyspecjalizowała się w produkcji luksusowych liniowców.
Szacuje się, że dziś ok. 17 tys. miejsc pracy zależy bezpośrednio i pośrednio od tego zakładu. I aby je chronić, niemiecki rząd wraz z władzami Dolnej Saksonii wykupili 80 proc. udziałów w przedsiębiorstwie za 400 mln euro. Po raz pierwszy w historii miało ono kłopoty z płynnością. Dlaczego? Odpowiedź kieruje nas w stronę problemów nie jednej niemieckiej firmy, lecz całej gospodarki. Ta nie tylko nie rośnie, lecz się kurczy. W zeszłym roku tamtejszy PKB zmalał o 0,3 proc. PKB, w tym – jak szacuje rząd – ma spaść o 0,2 proc.
Czy w tej chwili odczuwasz, czytelniku, schadenfreude? Albo cieszysz się, że w końcu ziszczą się nasze marzenia o dogonieniu Niemców?
Cudowna pomyłka
Polskie aspiracje zawsze były formułowane w odniesieniu do innych. I tak mieliśmy być – to dawna obietnica Donalda Tuska – drugą Irlandią, lecz nasze rządy nigdy nie zdecydowały się na „ekstremizm” niskich podatków, który napędzał wyspiarską prosperity. Wcześniej, jeszcze w latach 90., podług zapowiedzi Lecha Wałęsy, szybko mieliśmy się stać drugą Japonią. Nie udało się, choć powoli kraj ten pod względem zamożności doganiamy, bo jego gospodarka jest w stagnacji. Aspiracje dogonienia, a nawet prześcignięcia Niemiec, przewijają się w naszej debacie od zawsze, a Jarosław Kaczyński w 2019 r. nawet ogłosił datę złapania niemieckiego króliczka: 2040 r.