Artykuł
Za pięć minut znicz
Ceremonia powitania ognia olimpijskiego we Francji. Vieux-Port w Marsylii
Francuzi bardzo potrzebują sukcesu igrzysk olimpijskich, ale nie bardzo w niego wierzą
XXXIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w stolicy Francji (oraz kilku innych jej miejscach) przypadły na dziwny okres, chyba bezprecedensowy. Wydarzenie nie ma przecież wyłącznie sportowego charakteru, zwłaszcza że nie sposób odseparować go od międzynarodowego kontekstu: wojny w Ukrainie oraz dramatu Palestyny. Z zachowaniem wszelkich proporcji o kraju gospodarzu też trudno powiedzieć, że jest spokojny. Zawody odbędą w państwie, które właśnie wybrało parlament, ale nie ma jeszcze nowego premiera, i w którym spór polityczny sięgnął zenitu. Tyle że po punkcie kulminacyjnym nie przyszło uspokojenie. Przeciwnie, trwa wyczekiwanie na ruch prezydenta, który powinien wyznaczyć nowego szefa rządu. Jak na razie ledwie udało się wybrać przewodniczącą parlamentu – została nią ponownie Yaël Braun-Pivet z prezydenckiego ugrupowania Renaissance.
Potrzebowała do tego trzech tur głosowania – w ostatniej pokonała komunistę André Chassaigne’a zaledwie 17 głosami. Ten ostatni uznał, że Braun-Pivet ukradła mu fotel, bo została powołana na stanowisko dzięki „nienaturalnej koalicji macronii z prawicą”. To już pokazuje, jak będzie wyglądała współpraca w Zgromadzeniu Narodowym – jakakolwiek koalicja (choćby w konkretnych sprawach) będzie kontestowana przez pozostających poza nią, zaś każda decyzja – podważana i uznawana przez niezadowolonych w najlepszym razie za nieuprawnioną.