Cienka granica między demokracją walczącą a reżimem hybrydowym
Călin Georgescu – zdyskwalifikowany kandydat na prezydenta Rumunii i lider czegoś, co określa się mianem ruchu suwerenistycznego – jest politykiem prorosyjskim. Ma kontrowersyjne poglądy dotyczące szczepionek. Z sentymentem spogląda na tradycje faszyzującej Żelaznej Gwardii i rządy Iona Antonescu. Do swoich wyborców mówi jak mag albo kaznodzieja, który walczy z „demonem” ujawnionym „w jego ohydzie”.
To polityk również niebezpieczny z punktu widzenia funkcjonowania Rumunii w Bukareszteńskiej Dziewiątce (choć ten proatlantycki format, do którego należy także Polska, nie jest zbyt żwawy). Do tego ma fantastyczną wizję „geopolitycznej gry”, w której jego państwu udaje się odebrać Ukraińcom wielonarodowy, przyklejony do Delty Dunaju, Budziak. Jego poglądy to zbiór mitów i legend na temat tego, czym jest i czym była Rumunia. Program zaś stanowi szereg czarno-białych rozwiązań, które mają dać godność Rumunii powiatowej i Rumunii w diasporze, czyli wszystkim tym, którzy w latach dwutysięcznych pokończyli studia, ale z powodu bezrobocia, wszechobecnych układów, imposybilizmu państwa i bizantyjskiej korupcji musieli wyemigrować na zmywak do Wielkiej Brytanii, Włoch czy Hiszpanii.