Może już jesteś barbarzyńcą
Niebezpieczeństwo ma nadejść czy właśnie wygrywa? Barbarzyńca nadchodzi czy już przyszedł?
Do Macieja Urbanowskiego, literaturoznawcy i autora licznych publikacji m.in. na temat polskiej poezji, postanowiłem uderzyć, aby trochę pojąć doniosłość momentu historycznego, w którym żyjemy: „Panie Profesorze! Katastrofizm, jakoś tam zgodny z polskim czarnowidztwem, jawi się często jako odpowiednie podejście inteligentnego człowieka wobec zjawisk, które go przejmują i chyba przerastają. «Bawmy się, kto wie, czy świat przetrwa jeszcze trzy tygodnie» – to tylko jedna z możliwych postaw. «Wszystko skończone, nic sensu nie ma» – inna. Czy ogarnie nas, dzisiaj, katastrofizm, w którejkolwiek ze swych odmian? A może górę weźmie aktywne przeciwdziałanie temu, co zdaje się nas przytłaczać? Jakie mamy w tej materii kulturowe doświadczenie? Z poważaniem i nadzieją na rozmowę...”
Z Maciejem Urbanowskim rozmawia Jan Wróbel
Mamy dwa gatunki katastrofistów. Jeden, podnoszący, że idziemy jak „Titanic” na górę lodową, i drugi, że już na nią wpadliśmy, acz w głupocie swojej jeszcze tego nie zauważyliśmy. Tak czy owak, koniec. A skoro tak, to po cóż jeszcze pisać?

Maciej Urbanowski, historyk literatury polskiej, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Jagiellońskiego
Maciej Urbanowski, historyk literatury polskiej, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Jagiellońskiego
Rzeczywiście jest w tym paradoks. Kiedy zajrzymy do poezji pokolenia wojennego – możemy w niej widzieć pokolenie apokalipsy spełnionej – to zobaczymy, jak często katastrofizmy mają dykcję apokaliptyczną. Apokalipsa jest właściwie modelem mówienia o zagładzie, bo katastrofizm, jak się ogólnie przyjmuje, wynika z diagnozy integralnie pesymistycznej. Paul Verlaine i jego sonet „Niemoc”: „Jam Cesarstwo u schyłku wielkiego konania”. I „Koniec wieku XIX” Kazimierza Przerwy-Tetmajera, w którym na pytanie, co robić w obliczu końca, indagowany zwiesza niemo głowę. Ale Małgorzata Szpakowska pisała o „hipotetycznym katastrofizmie” – i tu proponuję zobaczyć bardziej złożone realia. Owszem, mówimy, że następuje koniec, ale czynimy to, by wami wstrząsnąć, by was obudzić. Żarzy się jeszcze wiara, że można powalczyć. Taka twórczość bywa wyrazem rozpaczy, ale też trzeźwości w ocenie sytuacji. To „Piosenka o końcu świata” Czesława Miłosza. Wiersz ambiwalentny – właściwie katastrofa się toczy, a nikt jej nie widzi, jest przecież tak pięknie, tylko jakiś staruszek, który uprawia ogródek, wie, że właściwie żyjemy już w czasie katastrofy...