Artykuł
Każdy urząd się dziś liczy
Ambicje, naciski, donosy, lobbing – wybór kandydata na rzecznika praw dziecka to dowód, że w nowej koalicji rządzącej nie będzie decydowała o wszystkim najsilniejsza partia
W poniedziałek kilkanaście minut przed godz. 16, kiedy upływał deadline na zgłaszanie kandydatów, z pokoju Koalicji Obywatelskiej przesyłano do kancelarii Sejmu dokumenty podpisane przez adwokatkę Monikę Hornę-Cieślak. Jej nazwisko było zaskoczeniem. Jeszcze tydzień wcześniej ani ona sama, ani partie nowej koalicji nie brały pod uwagę, że może zastąpić na stanowisku rzecznika praw dziecka Mikołaja Pawlaka. Poza wysokimi kompetencjami o zgłoszeniu adwokatki zdecydowała zakulisowa rozgrywka z udziałem polityków, społeczników i adwokatów. Były naciski, plotki i twarde negocjacje. Czyli polityka, od której przez ostatnich osiem lat się odzwyczailiśmy.
Spalony pretendent
Mikołaj Pawlak, adwokat, którego w 2018 r. na RPD przeforsowało Prawo i Sprawiedliwość, nie miał łatwej drogi do urzędu. Batalia, do której stanęła czwórka kandydatów, trwała cztery miesiące. Jedna z najpoważniejszych pretendentek, prof. Agnieszka Dudzińska, przepadła w samej końcówce maratonu – w Senacie, który musi zaakceptować wybór Sejmu. Zresztą przeciąganie procesu powołania przed pięcioma laty zemściło się na PiS – gdyby nie cała awantura, następcę Pawlaka mógłby wybrać jeszcze Sejm poprzedniej kadencji.