Artykuł
Prawo jest dla ludzi
Instytucje tworzą się na gruncie lokalnych uwarunkowań i relacji społecznych. Wymiaru sprawiedliwości nie da się zaprojektować na zasadzie kopiuj-wklej
Z Adamem Czarnotą rozmawia Emilia Świętochowska
Nadszedł czas odwetu?
Takie odnoszę wrażenie. Jak słucham wypowiedzi jastrzębi – sędziów Iustitii czy profesorów prawa – to momentami jestem przerażony.
Przerażony?
Tak. Dominuje jakiś rodzaj rewanżyzmu. Mój bliski kolega prof. Wojciech Sadurski stwierdził niedawno, że nie ma mowy o pobłażaniu, bo wymiar sprawiedliwości jest dzisiaj zainfekowany przez neosędziów.
Na Twitterze tak pisał o tym, co należy z nimi zrobić: „tu nie może być kompromisu. Żadnych «indywidualnych weryfikacji» ciągnących się latami. Wszyscy out – wracają, skąd przyszli. Niech spojrzą w oczy swym uczciwszym koleżankom i kolegom”.
Mamy teraz taki projekt z kolegami z Uniwersytetu Wrocławskiego, w którym porównujemy argumenty dotyczące naprawy wymiaru sprawiedliwości używane dzisiaj z tymi, które padały po Okrągłym Stole. To zadziwiające, jak bardzo obie te sytuacje są do siebie podobne. Używano jednak odmiennych argumentów. Wtedy nie mówiono o „zainfekowaniu”. W 1989 r. rozwiązano Sąd Najwyższy, a rok później powołano go na nowo (22 z 57 sędziów pochodziła z poprzedniego składu – red.). Z resztą nie zrobiono nic. Przyjęto doktrynę prof. Adama Strzembosza, że sądownictwo oczyści się samo. Choć wiemy, że tak się nie stało.