opinia
W obronie Franciszka, czyli pontyfikat a wojna
Ukraińcy nie mają dobrego zdania o zmarłym w Poniedziałek Wielkanocny papieżu. Pamiętają mu słowa, że powinni „znaleźć odwagę podniesienia białej flagi”, apele do rosyjskich nastolatków z Petersburga, by nie zapominali, że „są potomkami wielkiej Rosji świętych, przywódców, wielkiej Rosji Piotra I”. Pamiętają żal po śmierci propagandystki Darji Duginy i pomysły, by w rzymskiej drodze krzyżowej wspólnie brali udział Rosjanie i Ukraińcy, co przypominałoby przedszkolne „nie obchodzi mnie, kto zaczął, macie podać sobie ręce”. Nie rozumieją, dlaczego nie odwiedził Ukrainy, zasłaniając się stanem zdrowia, choć w 2023 r. odbył daleko bardziej wymagającą podróż do Demokratycznej Republiki Konga i Sudanu Południowego. Ale rzeczywistość była bardziej zniuansowana. Franciszek pośredniczył w wymianie jeńców, upominał się o dzieci porywane przez Rosjan z terenów okupowanych, a nawet – co ujawniono dopiero po jego śmierci – sfinansował zakup drona dla ukraińskiej armii.