opinia
Waszyngton bardzo nie lubi pielgrzymów
Rewizja, restrukturyzacja, przegląd, weryfikacja. Takie słowa padają, gdy urzędnicy Donalda Trumpa opowiadają o obecności amerykańskich oddziałów w Europie. Już nie tylko zakulisowo mówi się, że kwestią czasu jest ograniczenie liczby żołnierzy z USA na naszym kontynencie. Trudno być tym zaskoczonym, bo taki Elbridge Colby, nowy podsekretarz obrony USA ds. polityki, od lat opowiada się za przesunięciem strategicznego ciężaru zainteresowania Ameryki z Europy i Bliskiego Wschodu na region Indo-Pacyfiku i przekonuje, że przy obecności wojskowej w Europie większą uwagę należy zwracać na funkcjonalność, a mniejszą na suche liczby. Jak już pisaliśmy w DGP, w pierwszej kolejności z Europy mogą zniknąć te zasoby, które przydałyby się przy ewentualnym większym konflikcie zbrojnym w Azji. To np. stacjonujące w Hiszpanii niszczyciele wyposażone w system obrony przeciwlotniczej Aegis czy morskie samoloty patrolowe Boeing P-8 Poseidon, rozmieszczone w bazie lotniczej Sigonella na Sycylii.