Terroryści na etatach
Kiedyś działania terrorystyczne wymagały nośnego celu, pieniędzy i kanałów komunikacji. Dzisiaj jest prościej: dzięki internetowi łatwo znaleźć wykonawcę, dostosować uzasadnienie ideologiczne i zdalnie udzielić instrukcji. A przy tym pozostać anonimowym
Islamiści na ulicy syryjskiej Ar-Rakki. 30 czerwca 2014 r.
Rocznica 11 września tym razem minęła niemal bez echa – może poza samym Nowym Jorkiem. Donald Trump wraz z byłym burmistrzem Michaelem Bloombergiem wzięli udział w dość skromnej uroczystości, a prezydent Joe Biden w towarzystwie swej zastępczyni i kandydatki do Białego Domu Kamali Harris odwiedził wszystkie trzy miejsca, w których 23 lata temu rozbiły się samoloty porwane przez terrorystów Al-Kaidy. Te gesty przykryły jednak analizy debaty Trump–Harris, a przede wszystkim news o poparciu faworytki demokratów przez Taylor Swift. To naturalne: świat żyje dzisiaj innymi problemami i wyzwaniami. Warto jednak pamiętać, że zagrożenie terrorystyczne nie minęło – raczej zmieniło charakter i formy. Także nasze podejście do tego zjawiska musi się zmieniać.
Bilans wojny z terrorem
Koniec zimnej wojny i implozja ZSRR spowodowały, że USA i inne kraje Zachodu zaczęły redukować swój potencjał militarny i wywiadowczy, bo gdy wróg zniknął, podatnicy domagali się innych wydatków. Lukę tę stopniowo wykorzystały państwa, które chciały poprawić swoją sytuację na strategicznej szachownicy, a przede wszystkim liderzy struktur przestępczości transnarodowej oraz organizacji ideologiczno-politycznych. U schyłku lat 90. XX w. dżihadyści, wyhodowani w cieniu dwubiegunowej rywalizacji supermocarstw, doczekali się wreszcie szczytu koniunktury – i krwawo zaznaczyli swoje istnienie.