Władcy spod mrocznej triady
Wydaje się, że narcyzm, makiawelizm i psychopatia mogą tłumaczyć działania Donalda Trumpa, Władimira Putina czy Xi Jinpinga lepiej niż spekulacje speców od geopolityki. A przynajmniej dobrze je uzupełniać
Od czasów szkolnych jesteśmy przyuczani do kultu bohaterów – jednostek, które zmieniały świat, gdyż takie było ich przeznaczenie. Nasiąkamy „teorią wielkiego człowieka”, którą w połowie XIX w. przedstawił szkocki historyk Thomas Carlyle. Skoro zaś u władzy co jakiś czas pojawia się człowiek wielki, to zazwyczaj muszą do niej dochodzić ludzie mali. W obu przypadkach jednak osobowość przywódcy ma znaczenie. I tak – jak czytamy w książce „The Psychological Assessment of Political Leaders” pod redakcją Jerrolda M. Posta – „Jerzy III i Lord North stracili amerykańskie kolonie Wielkiej Brytanii przez swoją głupotę i arogancję. W 1919 r. Woodrow Wilson wygrał wojnę, ale przegrał pokój, ponieważ negocjował nieudolnie, myląc retorykę z treścią i odmawiając kompromisu. Dwie dekady później Adolf Hitler podpalił Europę polityką, która wydawała się zakorzeniona w jego cechach psychopatycznych”.
Wybitny badacz i twórca szkoły neorealistycznej Kenneth Waltz przekonywał z kolei, że o znaczeniu przywódcy decyduje nie tyle on sam, ile rozkład sił w systemie (także międzynarodowym). Robi się to, na co pozwalają okoliczności. Fernand Braudel, jeden z najwybitniejszych historyków XX w., powiedziałby pewnie, że przywódcy są co najwyżej elementem długotrwałych procesów związanych z geografią, klimatem, zmianami społeczno-gospodarczymi, a być może nawet zaledwie rezultatem tych procesów. Gdyby nie rządził X, rządziłby Y, ale sprawy szłyby z grubsza w tę samą stronę.