Pa, pa, Pax
Handel międzynarodowy odbywa się dzisiaj pod militarną kuratelą Stanów Zjednoczonych. Co będzie, gdy zabraknie żandarma?
„Od pałaców Montezumy / po plaże Trypolisu / walczymy w bitwach za nasz kraj” – tak brzmią pierwsze wersy hymnu amerykańskich marines. Zaszyte jest w nich odniesienie do I wojny berberyjskiej, w której w latach 1801–1805 Stany Zjednoczone starły się z muzułmańskimi krajami północnej Afryki.
Napady piratów z Trypolisu czy Algieru utrudniały funkcjonowanie szlaków handlowych na Morzu Śródziemnym. Modus operandi nie polegał na grabieży, ale na przechwytywaniu statków i żądaniu wykupu. Stany Zjednoczone płacić nie chciały. Wygrały wojnę i porządek został przywrócony. Jednak wówczas – u zarania rewolucji przemysłowej – jeszcze nie one, ale Anglia była największą potęgą na świecie. To Anglia zabezpieczała światowy handel. Stany zastąpiły ją w tej roli dopiero po II wojnie światowej. Zrobiły to z przytupem, otwierając drogę globalizacji. Jak podaje Światowa Organizacja Handlu (WHO), od 1950 r. całkowity wolumen światowej wymiany gospodarczej pod kuratelą amerykańskiej potęgi militarnej wzrósł o 4,5 tys. proc.
Dziś protektorat USA słabnie. Świat – twierdzą niektórzy – staje się wielobiegunowy. Jeśli mają rację, możemy się spodziewać chaosu o potencjalnie tragicznych konsekwencjach.
Pax Romana
Zwolennicy wolnego rynku, do których się zaliczam, stawiają alternatywę: albo handel, albo wojna. „Kiedy towary nie przekraczają granic, robią to armie” – brzmi często przytaczana sentencja (przypisywana Frédéricowi Bastiatowi). Może ona prowadzić do niesłusznego, przynajmniej z historycznego punktu widzenia, wniosku, że kupcom armia nie jest potrzebna.