Artykuł
Tajna katastrofa
Mieszkańcy miejscowości w pobliżu zapór nie czują się bezpiecznie. I może nie powinni. Kiedy IMGW skontrolował najważniejsze zespoły zapór w Polsce, okazało się, że jedna piąta jest w złym stanie technicznym. Ale raportu nie udostępniono
Zapora w Stroniu Śląskim po przejściu fali powodziowej. 18 września 2024 r.
15 września woda nagromadzona w suchym zbiorniku w Stroniu Śląskim rozmyła ziemną część zapory i wylała się na miasteczko, po czym zatopiła je, a także Lądek-Zdrój i Radochów. 116-letnia konstrukcja na co dzień nie przetrzymywała wody, gromadziła ją jedynie w czasie powodzi. Tej nie wytrzymała. Podobnie jak zbudowane już w pierwszej dekadzie XXI w. zbiorniki Topola i Kozielno, będące częścią tzw. kaskady Nysy Kłodzkiej. Woda zaczęła się przelewać przez uszkodzony przepust dzień po tym, jak przerwana została zapora w Stroniu. Ewakua cję ogłoszono także w Głogówku.
Na kilku tamach niekontrolowana woda przelewała się górą. Najbliżej tragedii było w Jarnołtówku, skąd mieszkańcy zostali ewakuowani po tym, jak pojawiły się informacje o przesiąkach w wale ziemnym.
Przez koronę zapory lała się woda także w Lubachowie. Jak to określiła Joanna Kopczyńska, dyrektorka Wód Polskich, na jednym z transmitowanych na żywo sztabów kryzysowych, przelew spowodował „nieprognozowany zrzut wody do zbiornika Mietków”. Dodała, że „woda idzie na wrocławskie osiedle Marszowice”. Tylko że zrzutu, jak podkreślił potem Tauron, który jest właścicielem elektrowni wodnej Lubachów, w ogóle nie było. Woda wypełniła zbiornik i się przelała. A sama elektrownia też jest ponadstuletnim zabytkiem. Podobnie jak druga co do wielkości tama w Polsce ulokowana w Pilchowicach. Tam też woda przelewała się górą. I jeszcze przez tamę w Międzygórzu.
– Znam tę rzekę. Wiem, jak wygląda wezbranie, woda zaczyna wtedy przesiąkać przez ziemię. Tymczasem patrzyłam na rzekę i długo nic się nie działo, wiedziałam już, że tama nadal piętrzy wodę i że to jest groźne. Nagle zaczął się ryk. To były woda i głazy, które ze sobą niosła. Napór był ogromny – opowiada Ewa Grochowska, która mieszka 1,5 km od zapory w Międzygórzu. Do małej walizki spakowała wcześniej polisę na dom, akt notarialny i testament, bieliznę, biżuterię po dziadkach i ciepły sweter. A kiedy pomyślała, że tama może pęknąć i na ewakuację ma pewnie jakieś 10 min, złapała w panice jeszcze koc, butelkę wody i klucze do stodoły. Nie przydały się. Woda poniosła stodołę ze sobą. Zanim Grochowska odjechała, pomyślała jeszcze, że nie wzięła kaloszy i zostanie w trampkach. W ostatniej chwili wzięła za to z domu dwie książki. – Były pożyczone, więc pomyślałam, że po powodzi trzeba będzie je oddać.