Woda na mapach
Donald Tusk powiedział, że jest pełen szacunku dla profesjonalnych analiz, ale „nam potrzebna jest informacja użytkowa i zrozumiała dla każdego”. Może więc teraz powstaną mapy zagrożenia powodziowego?
Na terenach zalewowych postawiliśmy osiedla mieszkaniowe, szkoły, oczyszczalnie ścieków, boiska. Wiele z nich znalazło się w miniony weekend pod wodą albo popłynęło wraz z falą. Trudno uwierzyć, że po wielkich powodziach w ostatnich 30 latach i dziesiątkach lokalnych katastrof wciąż budujemy się w zagrożonych miejscach.
Mapy zagrożenia
– Nad zabudową wszyscy zaczęli się zastanawiać po powodzi w 1997 r. Wprowadzono ograniczenia w terenach zalewowych, zaczęły powstawać pierwsze mapy powodziowe, ale nie było jasne, w jakiej konkretnie strefie nie wolno się budować. Niektóre gminy wprowadzały zakaz w miejscach zalewanych często, średnio raz na 10 lat, wychodząc z założenia, że nie ma sensu się tam budować. Ale nie był to oblig. Wprowadzono więc zapis na sztywno, że dotyczy to terenów, gdzie powódź występuje średnio raz na sto lat, a gminy mają uwzględnić mapy szczególnego zagrożenia powodziowego w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego i przy wydawaniu decyzji o warunkach zabudowy – opowiada Roman Konieczny, specjalista ds. powodzi i wieloletni pracownik IMGW.
Uchwalanie miejscowych planów zagospodarowania szło jednak opornie. Gminy obawiały się, że sztywne zakazy zabudowy na określonych terenach spowodują konieczność wypłaty odszkodowań w związku ze spadkiem wartości poszczególnych nieruchomości. – Państwo doszło więc do wniosku, że coś tu nie gra, i dało samorządom deadline na wprowadzenie tych planów, zresztą szalenie krótki. Związki samorządowe chciały wtedy podzielić się ciężarem ewentualnych odszkodowań, ale na to zgody nie było. I wtedy doszło do zmiany władzy, rząd PiS wycofał się z tego obowiązku dla gmin i kontrolę nad tym przekazał do Wód Polskich – opowiada Konieczny. W konsekwencji zakaz zabudowy na wielu terenach jest fikcją.