Strach przed uranem
Jedyna technologia, co do której mamy pewność, że skutecznie przeciwdziałałaby ociepleniu klimatu, była sabotowana od lat 70. XX w. Wydaje się, że ten okres przechodzi do historii
Protesty przeciw rozwijaniu energetyki jądrowej. Brema, 1978 r.
Czy to oferta nie do odrzucenia? Patrick Fragman, prezes Westinghouse Electric, firmy budującej pierwszą dużą elektrownię jądrową w Polsce, stwierdził w trakcie wrześniowej wizyty w naszym kraju, że jeśli zamówimy u niego drugą taką elektrownię, to jego koncern obniży cenę każdego kolejnego reaktora o 20 proc. Byłaby to oszczędność idąca w miliardy (obecny sumaryczny koszt budowy trzech bloków w Lubiatowie-Kopalinie to ok. 150 mld zł). Trudno będzie polskiemu rządowi przejść obojętnie wobec takiej propozycji.
Choć powinniśmy się cieszyć, że wreszcie w sprawie energii z atomu coś realnie się u nas dzieje, to należałoby też pytać, dlaczego dopiero teraz sięgamy po niezwykle wydajne źródło, na którym można polegać niemal w 100 proc. i które może najskuteczniej zdekarbonizować polską gospodarkę.
Nuklearny holokaust
Klucz do oporu przeciw wykorzystaniu energii z atomu tkwi w historii powstania tej technologii. Owszem, wzmacniały go potem rozmaite awarie, napędzały pieniądze Sowietów i lobby węglowe oraz zwykła ignorancja, ale najistotniejsza jest geneza.
Jeszcze w latach 30. XX w., gdy Włoch Enrico Fermi prowadził eksperymenty nad wywoływaniem reakcji jądrowych, nie przyświecał mu żaden konkretny cel poza zaspokajaniem naukowej ciekawości. Nie chciał budować reaktora jądrowego. Tę ideę zaszczepiono mu dopiero w USA, gdy amerykański rząd zrekrutował go do prac w ramach projektu „Manhattan”. Niestety Chicago Pile-1 – pierwszy na świecie reaktor jądrowy zbudowany przez zespół Fermiego w 1942 r. – miał mieć śmiercionośne, a nie dobroczynne zastosowanie. Po anihilacji Hiroszimy i Nagasaki Fermi nie przejawiał – przynajmniej publicznie – szczególnych wyrzutów sumienia, mimo że walnie się do powstania bomb przyczynił.