Wściekłość i resentyment
Pretensje białej prowincji do wielkich miast są dzisiaj w Ameryce nawet silniejsze niż osiem lat temu, kiedy wygrał Donald Trump. Ludzie mówią tam: „Nie dostajemy tego, na co zasługujemy, rząd się nami nie interesuje, a nasze podatki wydaje na innych”
Z Katherine J. Cramer rozmawia Emilia Świętochowska
Od kilku dekad w kampaniach przed wyborami prezydenckimi w USA kandydaci zadają wyborcom to samo pytanie: „Czy żyje się wam lepiej niż cztery lata temu?”. Jak pani myśli, co odpowiedziałaby dzisiaj większość Amerykanów?
Z obrazu, jaki kreślą dane makro ekonomiczne, wynika, że ludziom ogólnie wiedzie się lepiej niż cztery lata temu. Gospodarka się odbiła po pandemii, notujemy wzrost PKB, bezrobocie jest niskie. Ale sami Amerykanie wcale nie uważają, że mają się tak dobrze. Jednym z głównych powodów jest inflacja. Wskaźniki zatrudnienia czy tempo wzrostu to dla nich przeważnie abstrakcyjne kategorie; ceny na stacjach benzynowych i w sklepach spożywczych widzą i odczuwają w swoich portfelach na co dzień. Podobnie jak rosnące rachunki za mieszkanie i opiekę zdrowotną.
Rozdźwięk między danymi makro ekonomicznymi a tym, jak kondycję gospodarki postrzegają sami Amerykanie, jest uderzający. Według badań wielu jest przekonanych, że kraj jest w recesji, inflacja idzie w górę, zaś bezrobocie jest najwyższe od 50 lat. A przecież to nieprawda.
Niektórzy badacze twiedzili, że za ten pesymizm odpowiada w dużej mierze negatywnie nacechowany przekaz medialny na temat gospodarki. Widząc masę alarmujących nagłówków o szybującej inflacji, Amerykanie nabrali pewności, że dzieje się źle. Podejrzewam, że coś w tym jest, choć eksperci, którzy analizują informacje medialne, mówią, że w ostatnich miesiącach przekaz nie jest już taki negatywny. Jedna