Finanse państwa to Państwa finanse
Procedura nadmiernego deficytu, którą została objęta Polska, jest doskonałą okazją, by rząd wreszcie zaczął rządzić
Jesteśmy zadłużeni. Każdy z nas. Średnio mamy do spłacenia po 45 tys. zł. A komu?
Trudno byłoby wymienić wszystkich naszych wierzycieli, bo chodzi o dług publiczny, czyli ten, któregośmy osobiście nie zaciągali. Wśród naszych wierzycieli są i współobywatele, którzy skusili się na antyinflacyjne obligacje, i zagraniczne fundusze inwestycyjne, a także obce rządy. Te 45 tys. zł na głowę można by jeszcze od biedy tolerować. Przekłada się to na 49,6 proc. PKB, a więc do progu 60 proc., który Konstytucja RP uznaje za niepokojący, jeszcze daleko. Niestety, jeśli politycy niczego z tym nie zrobią, w ciągu najbliższych lat ten próg przekroczymy. Według Komisji Europejskiej możliwe jest, że w 2034 r. wskaźnik polskiego długu publicznego do PKB wyniesie aż 84,5 proc., czyli wzrośnie do ok. 102 tys. zł na obywatela. To już problem, którego ignorować nie można.
Dług publiczny, przypomnijmy, to pochodna trwałego deficytu budżetu. W 2023 r. wyniósł on w Polsce 5,1 proc., o 2 pkt proc. przekraczając poziom dopuszczany przez KE. W rezultacie ta objęła Polskę tzw. procedurą nadmiernego deficytu, która ma skłonić rząd Donalda Tuska do reform. Czy to się uda? Może, jeśli rząd potraktuje to jako okazję, by po trwającym niemal rok cyklu wyborczym zacząć... rządzić.
(Wy)rolujemy się?
O finansach prywatnych dżentelmeni nie rozmawiają. Finanse publiczne to co innego: choć nudne, to rozmawiać o nich nie tylko wypada, lecz wręcz trzeba. Jest to tym trudniejsze, że trudno w takich rozmowach uniknąć przewrotnego ekonomicznego slangu, w którym to, co normalnie jest uznawane za dobre, okazuje się szkodliwe i odwrotnie.