Artykuł
Najważniejsi sojusznicy Trumpa
Biali chrześcijańscy radykałowie wykorzystują antyizraelskie protesty studentów, by podkopać autorytet uniwersytetów, bastionu amerykańskiej lewicy
Antyizraelskie protesty wciąż trwają na uniwersyteckich kampusach (np. studenci Uniwersytetu Duke’a nie tak dawno wygwizdali aktora Jerry’ego Seinfelda, a potem zbojkotowali ceremonię wręczenia mu tytułu doktora honoris causa; Seinfeld, z pochodzenia Żyd, publicznie poparł działania Izraela wobec Palestyńczyków). Towarzyszą im żądania, by szkoły przestały inwestować czesne w te firmy, które zbroją Izrael i czerpią z wojny korzyści. Zaś po specjalnym przesłuchaniu w Kongresie rektorek MIT, Uniwersytetu Harvarda i Uniwersytetu Pensylwanii (dwie ostatnie po tym „grillowaniu” podały się do dymisji) w związku z propalestyńskimi manifestacjami zastraszone władze uczelni odpowiedziały na protesty siłą. Na Uniwersytecie Kolumbii w Nowym Jorku doszło do aresztowań, młodzież była skreślana z list studentów.
Bez względu na to, co się jeszcze wydarzy, już wiadomo, że konserwatyści tę rundę batalii o szkolnictwo wyższe wygrali. Po pierwsze, to oni – zarzucając Akademii tolerowanie antysemityzmu – udanie sterują narracją w przestrzeni publicznej. Pomaga im w tym też to, że połowa aresztowanych podczas protestów to osoby z zewnątrz, niebędące studentami. Tym łatwiej w tej sytuacji przekonywać, że na uniwersytetach panuje klimat współpracy z „wrogami ojczyzny”. Nie dziwi zatem, że zdecydowana większość Amerykanów (58 proc.) jest „rozczarowana studentami, a liderzy uczelni nie są już dla nikogo dobrym przykładem” (U.S. News & World Report/Harris Poll, 10 grudnia 2023 r.).