Artykuł
Nasz czas nie minął
Dzięki technologii umożliwiającej komputerowi nauczenie się cudzego głosu udało się wyizolować wokal Johna Lennona i go poprawić. W efekcie dostaliśmy piosenkę, której miało nie być
Paul McCartney i Mick Jagger w pociągu na Euston Station w Londynie. 25 sierpnia 1967 r.
Wystarczyła jedna dekada, aby czterech chłopaków z Liverpoolu – John Lennon, Paul McCartney, George Harrison i Ringo Starr – dorobiło się statusu legendy za życia. Co piosenka, to przebój. Każda nowa płyta to od razu bestseller. Gdyby nie królowie melodii, popkultura pewnie nigdy by tak nie eksplodowała. Aż nagle, po dziesięciu latach grania, wspólna przygoda dobiegła końca. W kwietniu 1970 r. McCartney przyznał, że zespół nie ma żadnych planów na przyszłość. Miesiąc później na rynku ukazała się ostatnia płyta The Beatles „Let It Be” – i każdy z panów poszedł swoją drogą. Paul z żoną Lindą założyli zespół Wings, John z Yoko Ono stworzyli własny Plastic Ono Band, pozostała dwójka też znalazła sobie miejsce na scenie w różnych projektach. Kiedy w 1980 r. w Nowym Jorku został zastrzelony Lennon, nadzieje na powrót The Beatles w legendarnym składzie już całkiem wygasły. A jednak czterej członkowie zespołu nieoczekiwanie wrócili w tym roku z nową piosenką – „Now and Then”.
Przypadek Stonesów jest inny. Rockowi herosi z Londynu grają nieprzerwanie od 1962 r. Tak jak w przypadku Beatlesów, w których główną spółką autorską był duet Lennona z McCartneyem, tak motorem napędowym Stonesów pozostaje tandem Mick Jagger i Keith Richards. Inni wypadali po drodze: marginalizowany założyciel grupy Brian Jones, gitarzysta Mick Taylor, który twierdził, że Jagger i Richards podpisują się pod jego kompozycjami, a także zmęczony występami Bill Wyman. Zespół (od połowy lat 70. na stałe z Ronnie’em Woodem jako „tym trzecim”) wygląda jakby był nieśmiertelny, chociaż rzadko nagrywa coś nowego. Na premierowe kawałki fani musieli czekać aż 18 lat – do 20 października, kiedy ukazał się album „Hackney Diamonds”.