Artykuł
Kto urodzi moje dziecko
Bałam się, że wkrótce nie będę miała prawa decydować o tym, kto urodzi dziecko z moich zarodków. Dlatego w zeszłym roku przeniosłam je do kliniki w Czechach, w której zostały zniszczone
Z Anitą Fincham rozmawiają Klara Klinger i Paulina Nowosielska
W tym roku dzieci urodzone z dawstwa w Wielkiej Brytanii będą mogły poznać imię i nazwisko swojego biologicznego rodzica.
Dawcy.
Słucham?
Osoby oddające materiał genetyczny nie powinny – i nie chcą – być nazywane matką czy ojcem biologicznym. Przestrzega się zasady, aby mówić, że to dawca nasienia czy komórki. Po angielsku „donor”.
Ale to genetyczny rodzic.
Kto jest rodzicem, to otwarte pytanie. Cały czas o tym dyskutujemy. W przypadku leczenia przeprowadzonego w klinice wszyscy mają pewność co do swoich ról: dawca nie ma żadnych obowiązków wobec dziecka, ale także nie ma do niego żadnych praw; rodzice są rodzicami ze wszystkimi prawami i obowiązkami, choć nie zawsze mają genetyczny związek z dzieckiem. Język, którego używamy, jest ważny także w innych sytuacjach związanych z leczeniem. Mocno zapadł mi w pamięć kongres, na którym surogatki – kobiety, które komuś rodzą dziecko – podkreślały, by nie mówić o nich, że są matkami zastępczymi.
W Polsce używa się tego sformułowania.
Ale surogatki tylko rodzą czyjeś dziecko. Słowo „matka” nie jest tam potrzebne. Jedynie gmatwa sytuację. Na tej samej zasadzie trzeba oddzielić ojca od dawcy nasienia. To różnica na poziomie mentalnym, faktycznym i emocjonalnym.
W przypadku dzieci z adopcji mówi się, że mają ojca biologicznego oraz ojca, który je wychowuje i kocha. Dawca nasienia może mieć negatywne konotacje.
To słuszna uwaga. Ale dawstwo to co innego niż adopcja. Dzieci z in vitro nie mają tych samych praw, co te adoptowane. Zwrot „dawca nasienia” w przypadku dawstwa określa sytuację zgodnie z rzeczywistością. A zwrot „ojciec biologiczny” jest nacechowany emocjonalnie. Ma inną wagę.