Artykuł
Kiedy zacznie się prawdziwy spektakl
Ostatni tydzień mógł wywołać silny dysonans poznawczy u osób, które nie śledzą na co dzień polskiej polityki. Minęło już półtora miesiąca od wyborów, a wciąż nie do końca wiadomo, kto w Polsce rządzi. Z jednej strony mamy nową większość w Sejmie i Senacie, która przegłosowuje kolejne ustawy i uchwały oraz obsadza stanowiska, z drugiej – nowy gabinet Mateusza Morawieckiego, który chce wdrażać „Dekalog Polskich Spraw”, choć jego wpływ na rzeczywistość będzie praktycznie zerowy.
Ten fakt nie przeszkadzał prezydentowi Andrzejowi Dudzie, by celebrować zaprzysiężenie rządu z pompą. W swoim przemówieniu nie wydawał się dostrzegać fikcji nowego gabinetu – zamiast tego docenił to, jak wiele kobiet weszło w jego skład i ile tam młodych twarzy. Obserwując uroczystość, można było odnieść wrażenie, że tylko jej gospodarz czuje się komfortowo. Mateusz Morawiecki nie przemawiał, Jarosław Kaczyński nie dotarł (choć w rozmowie z PAP zdążył się pochwalić, że rząd „polityczno-ekspercki” to jego koncepcja), gości prawie nie było (poza kojarzonymi z obozem PiS Dagmarą Pawełczyk-Woicką z Krajowej Rady Sądownictwa i Julią Przyłębską z Trybunału Konstytucyjnego). Większość nowych ministrów miała nietęgie miny. Zwłaszcza Mariusz Błaszczak, który parę dni wcześniej zarzekał się, że do kolejnego gabinetu Morawieckiego nie wejdzie. – Premier długo zwlekał z rozmowami z potencjalnymi kandydatami na ministrów. Także rozmowa z Błaszczakiem odbyła się dość późno. W PiS jest grupa działaczy uważających, że nie ma sensu wchodzić do takiego chwilowego rządu i wzmacniać Morawieckiego. Ale skoro pojawiło się oficjalne błogosławieństwo prezesa Kaczyńskiego, to Błaszczak jednak w to wszedł – ocenia nasz rozmówca z PiS.