Artykuł
Dyspensa od pandemii
Tak bardzo chcemy zapomnieć o ryzyku, że sami się na nie wystawiamy. Ale są też tacy, którzy nie myślą o sylwestrowej zabawie, nawet jeśli rząd na nią zezwolił
W końcówce roku notowaliśmy rekordy zgonów z powodu COVID-19. I choć liczba nowych przypadków zakażeń spadała, to wiceminister zdrowia Waldemar Kraska przyznawał: „Wydaje się, że w tej chwili jesteśmy na szczycie, jeśli chodzi o liczbę osób, które zmarły, przegrały walkę z koronawirusem”. I znów jak mantrę powtarzano informację, że w tej grupie większość stanowiły osoby niezaszczepione.
Zaraz też pojawiły się komentarze, że nie wystarczy apelować o rozwagę, a przy tym dawać na jedną noc dyspensę od pandemii. Bo rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie ograniczeń, nakazów i zakazów zostało błyskawicznie poprawione tak, by kluby, dyskoteki i inne miejsca, w których co roku odbywały się huczne zabawy, mogły działać. Jedynym ograniczeniem był limit do 100 osób… niezaszczepionych. To wystarczyło, by listy gości zapełniły się błyskawicznie.
– Skoro jest dyspensa, to idziemy się bawić. Ci, którzy zawsze potrzebowali mocnych wrażeń, potraktują to jako zachętę do świętowania po bandzie, kiedy nie myśli się o bezpieczeństwie swoim i innych. Na drugim biegunie są osoby, które pożegnały bliskich lub same otarły się o śmierć. Dla nich zachowanie ryzykowne to przejaw egoizmu, skrajnej głupoty. Ale myślę, że gros osób podejdzie do sylwestra jak do balu, na którym pojawią się w roli Kopciuszka. Włożą piękne stroje, ułożą fryzury stosownie do miejsca, a gdy wybije dwunasta, wrócą do swojej rzeczywistości – opisuje dr Marta Znajmiecka-Sikora, psycholog z Uniwersytetu Łódzkiego.