Nie ma imperiów bez wiary w nie
Współczesna Rosja nie ma żadnej ideologii. Jedyna myśl, z jaką moi rodacy w jakimś stopniu teraz się identyfikują, jest następująca: nie my napadliśmy, to oni napadli na nas
Prezydent Rosji Władimir Putin. 1 grudnia 2021 r.
Z Michaiłem Zygarem rozmawia Michał Potocki
Do snutych przez Władimira Putina opowieści o historii już przywykliśmy – o tym, że Ukraina to państwo niezaistniałe albo że jest wymysłem austriackiego sztabu lub hrabiego Potockiego. Albo że język ukraiński nie istnieje, że to taki spolonizowany rosyjski. Kto uczył Putina historii?
To stara śpiewka, Putin niczego nowego nie wymyślił. Najnowszą książkę zaczynam od XVII w., od wynalezienia mitu o tym, że Rosjanie i Ukraińcy są jednym narodem. Właśnie na tym założeniu opiera się cała rosyjska historiografia. Nikt dotąd na to nie zwrócił uwagi, lecz jeśli krytycznie ją ocenić, owa historiografia jawi się raczej jako propaganda historyczna. Przez wieki wszyscy zachwycali się klasycznymi rosyjskimi historykami, do dziś są zresztą uważani za klasyków, a tymczasem taki Nikołaj Karamzin, założyciel rosyjskiej historiografii, to propagandysta w służbie cara Aleksandra I. Nawet oficjalnie pełnił funkcję nadwornego historiografa imperatora. Stąd tradycja sztucznego zasysania historii Księstwa Kijowskiego do historii Imperium Rosyjskiego z jednej strony i odrzucania jakiejkolwiek oddzielnej historii Ukrainy i innych podbitych terytoriów w rodzaju Wielkiego Księstwa Litewskiego czy państw kaukaskich z drugiej. Ta tradycja ukształtowała się w XIX w. i to na niej bazowały podręczniki. Putin nie odchodzi daleko od tego, jak historię postrzega większość Rosjan. Może trochę zaostrza pewne tezy. Przy czym mówiąc „Putin”, mam w tym kontekście na myśli Władimira Miedinskiego, jego człowieka od historii. To, co on tworzy, jest nieco bardziej publicystyczną i nacjonalistyczną wersją tego, co twierdzą podręczniki. Nie da się zdjąć odpowiedzialności za ten stan rzeczy z klasycznych historyków. Przed nami ogrom pracy, by to zmienić.