Artykuł
Wyrwać szkołę z dryfu
Przedstawiając swoich ministrów w trakcie sejmowego exposé, premier Donald Tusk starał się wymienić przynajmniej jeden element programowy w każdym obszarze. Udało się z dwoma wyjątkami. Przy prezentacji nowej ministry edukacji Barbary Nowackiej stwierdził jedynie, że „każdy widzi, że nie jest Przemysławem Czarnkiem”. I przeszedł do kolejnego członka gabinetu. Jeszcze gorzej wyszło z nowym ministrem nauki i szkolnictwa wyższego Dariuszem Wieczorkiem – premier Tusk w ogóle o nim zapomniał.
Ktoś powie, że to zabawne przeoczenie, z którego nie powinno się wyciągać daleko idących wniosków. Wszak nowy premier wśród swoich zapowiedzi wymienił podwyżki dla nauczycieli od 1 stycznia 2024 r. o 30 proc. Nawet jeśli niefortunne zdarzenie miało charakter czysto przypadkowy, to stanowi jednak pewien symbol myślenia polityków o edukacji. A konkretnie braku jakiejkolwiek szerszej wizji tego, jak powinna wyglądać polska szkoła i jakie realizować cele. W efekcie ciągle się miotamy, raz wprowadzając kozę, raz ją wyprowadzając. Tym razem tą kozą będzie upolitycznienie szkoły, mimo że – jak pokazują badania – nie jest to jej najpoważniejszy problem.
Na początku grudnia pojawiły się najnowsze wyniki międzynarodowych badań edukacyjnych PISA, w których znajdziemy dość ciekawy opis bolączek trapiących polskie szkolnictwo. O ile edukacja zwykle nie gości na czołówkach gazet i portali, o tyle ten temat wywołał duże zainteresowanie opinii publicznej. Zapewne dlatego, że zanotowaliśmy solidne tąpnięcie, cofając się w wynikach o 20 lat. Nie umniejszając skali naszych kłopotów, warto jednak zwrócić uwagę, że w zasadzie cała Europa wypadła w aktualnej edycji PISA wyraźnie gorzej w stosunku do poprzednich lat, i w wielu krajach wszczęto medialny alarm. Świetnie było to widać choćby w Niemczech, gdzie ton komentarzy brzmiał niemal katastroficznie.