Artykuł
Jak się karmi, to się rządzi
W dramacie Ukrainy nie chodzi o to, czy Rosjanie wejdą, czy nie wejdą, lecz o to, że potencjalnie mogą wejść w każdej chwili. Jak planować przyszłość własnych dzieci, kiedy przez cały czas żyje się w cieniu inwazji?
Witold Szabłowski dziennikarz, reportażysta. Autor m.in. książek „Zabójca z miasta moreli”, „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”, „Jak nakarmić dyktatora” oraz „Rosja od kuchni”
Z Witoldem Szabłowskim rozmawia Magdalena Rigamonti
Co pan zjadł?
Najlepszego?
Tak.
Tam, w Rosji, to bliny.
Kto robił?
Wiktor Biełajew, kremlowski kucharz. Takie same zrobił wcześniej Margaret Thatcher. Miała prawie nic nie jeść, a zjadła osiem.
Z czym te bliny?
Ja jadłem z powidłami, z łososiem. Dobry kucharz ma coś takiego w rękach, jakąś supermoc, że od niego to jedzenie nie wychodzi dobre, ono wychodzi wybitne. Kiedy Wiktor Biełajew tam pracował, kuchnia kremlowska była jedną z dwóch, trzech najlepszych profesjonalnych kuchni na świecie. Zupa z orzechów włoskich. Ucha. Dał mi spróbować tej uchy. Gotował ją przez siedem godzin jednocześnie w trzech garnkach, w każdym garnku inna szlachetna ryba. Trzy wywary łączy się ze sobą i dodaje 50 g wódki. Przepis wzięty żywcem z kuchni carskiej.
W ilu rosyjskich kuchniach pan był?
W wielu. Najpierw jednak salon. Pogawędka i sprawdzanie, kto przyszedł, jakie pytania zadaje, czy można mu zaufać. Kuchnia to prywatny teren, serce domu. Do kuchni się w butach nie wchodzi.
Zdejmował pan?
Zdejmowałem. W kuchni się je.
Pan o jedzeniu, ja chciałam rozmawiać o głodzie.