Republika rozszerzonych umysłów
Gdy dysponujemy niewyobrażalną ilością wysokiej jakości informacji, a do ich obróbki modelami matematycznymi, oprogramowaniem, algorytmami uczącymi się, poglądy zaczynają być anachronizmem
Do niedawna pytanie o to, gdzie kończę się ja, a zaczyna reszta świata, musiałoby jawić się jako absurdalna spekulacja, którą tylko filozofowie gotowi byliby podjąć, marnując przy tym środki publiczne. I faktycznie podjęli – Andy Clark i David Chalmers uczynili to w głośnym artykule „Umysł rozszerzony” w 1998 r. Jedno tylko warto zaznaczyć: w systemie anglosaskim „zmarnowali” w ostatecznym rozrachunku pieniądze prywatne. Postawili następujący problem: jeśli stosujemy różne narzędzia wspomagające nasze procesy poznawcze, począwszy od zwykłego notesu, w którym zapisujemy ważne informacje, by nie musieć ich składować w umyśle, to co stoi na przeszkodzie, aby uznać te narzędzia za funkcjonalne rozszerzenia samego umysłu?
Wydaje się, że od roku 1998 technologie zmieniły się na tyle, że można docenić przenikliwość Clarka i Chalmersa. Niewinny notes zastąpiły w tym czasie smartfony, aplikacje, ChatGPT, Alexa, internet rzeczy... Stajemy więc przed wyzwaniem antropologicznym – potrzebą nowego zdefiniowania człowieka, a tym samym tworzonego przezeń ładu społecznego.
Racjonalność z wnętrza jaskini
Gdy w pierwszej połowie XX w. Martin Heidegger ogłosił – mieszając różne inspiracje, z których nie zawsze uczciwie zdawał sprawę – że człowiek nie jest, lecz się staje, musiało to brzmieć jak czcza gra słów. Problem w tym, że dziś to po prostu rzeczywistość, z którą trzeba się zmierzyć, z pozycji konserwatywnych albo liberalnych – jak kto woli. Wbrew pozorom oba stanowiska są do tego zadania nieprzygotowane i oba polegają na bardzo tradycyjnej wizji podmiotu: takiego, który niczym tytułowy kamyk z wiersza Herberta, „pilnuje swych granic” i jest „doskonale wypełniony swym [podmiotowym] sensem”, parafrazując autora „Pana Cogito”.