Artykuł
Zamożni na ziarnku grochu
„Turyści do domu”. Mieszkańcy Barcelony domagają się ograniczenia liczby zwiedzających. 18 lipca 2024 r.
Wszędzie byliśmy, wszystko widzieliśmy – i dlatego odmawiamy tego innym
Mieszkańcy Barcelony nie przepadają już za turystami. W pierwszej połowie lipca na jej ulice wyległo trzy tysiące manifestantów, wykrzykując hasła: „Turyści do domu!” i „Barcelona nie jest na sprzedaż!”, oraz domagając się od władz miasta ograniczenia liczby odwiedzających. Ale na słowach się nie skończyło. Manifestanci „uzbroili się” w pistolety na wodę i oblewali siedzących w restauracyjnych ogródkach gości, każąc im się wynosić. Blokowali też wejścia do hoteli, wdając się w utarczki z obsługą.
Co takiego złego czynią barcelończykom turyści – poza tym, że zostawiają w tym mieście niemal 10 mld euro rocznie? W skrócie: zakłócają ich spokój, nie pozwalając rozkoszować się bogactwem, które ci przez dekady wypracowali.
Podróże jako źródło cierpień
Oczywiście barcelońscy manifestanci tłumaczą działania inaczej. Solą w ich oku jest overtourism, cały kompleks skutków ubocznych masowej turystyki. Niech o jej skali świadczy to, że o ile w 1990 r. Barcelonę odwiedziło 1,7 mln osób, o tyle w zeszłym roku już 12 mln.
Owszem, mówią barcelończycy, turyści zostawiają sporo pieniędzy, jednak co z tego, skoro w rezultacie ogromnego napływu zwiedzających rosną też ceny? Na przykład czynsze w ciągu ostatniej dekady urosły w mieście aż o 68 proc. Poza tym turyści hałasują, piją na umór, obciążają infrastrukturę miejską – od transportu publicznego po kanalizację – którą finansujemy z naszych podatków, a także odzierają historyczne dzielnice z ich tradycyjnego charakteru i autentyczności. Nasze miasto staje się dla nich „parkiem rozrywki”, a przestaje być domem dla nas, mieszkańców. A środowisko naturalne? Też cierpi. Im więcej turystów, tym więcej śmieci i tym większe zużycie wody, nie mówiąc już o emisjach CO2 generowanych przez samoloty, którymi zwiedzający do nas przylatują.