Wyszukaj po identyfikatorze keyboard_arrow_down
Wyszukiwanie po identyfikatorze Zamknij close
ZAMKNIJ close
account_circle Jesteś zalogowany jako:
ZAMKNIJ close
Powiadomienia
keyboard_arrow_up keyboard_arrow_down znajdź
removeA addA insert_drive_fileWEksportuj printDrukuj assignment add Do schowka
comment

Artykuł

Data publikacji: 2024-09-27

Spektakl na tle wody

Katastrofy naturalne zawsze są wyzwaniem dla władzy publicznej, a jednocześnie doskonałym testem sprawności państwa – zarówno jego przygotowania na ekstremalne zjawiska (w tym zdolności do minimalizowania ich negatywnych skutków), jak i zarządzania sytuacją kryzysową – oraz umiejętności likwidacji strat. Kataklizmy obnażają mechanizmy, które w normalnych warunkach są ledwo widoczne albo całkiem ukryte. Dlatego zawsze stanowią cenną lekcję, niezależnie od tego, czy z niej skorzystamy, czy nie.

Nie inaczej jest z trwającą powodzią. To okazja, aby – zamiast ograniczać się do rytualnych pohukiwań o tym, kto jest bardziej winny – przyjrzeć się wnętrznościom naszego państwa. Kiedy fale powodziowe spływają jeszcze w dół rzek, nie sposób dokonać kompleksowej analizy. Na to, miejmy nadzieję, przyjdzie czas. Jednak już dzisiaj można się pokusić o obserwacje, które powinny stanowić punkt wyjścia do pogłębionych rozważań.

Sukces z zastrzeżeniami

Punktami odniesienia są dla nas powodzie z lat 1997 r. i 2010. W szczególności ta pierwsza, określana jako powódź tysiąclecia, która również dotknęła dorzecze Odry. Sporo Polaków nie pamięta już tamtej katastrofy ze szczegółami, ale dla wielu jej obraz jest wciąż żywy za sprawą serialu „Wielka woda” z 2022 r. Mam wrażenie, że niektóre narracje krążące w przestrzeni publicznej wokół obecnej powodzi są zakotwiczone w opowieści odnoszącej się nie tyle do realnych wydarzeń sprzed ponad ćwierćwiecza, ile właśnie do historii przedstawionych w serialu. To pokazuje, jak bardzo zmienił się kontekst społeczny, w którym funkcjonują takie wydarzenia. W latach 90. XX w. relacje na temat powodzi ograniczały się do materiałów telewizyjnych (mieliśmy wówczas pięć kanałów, w tym żadnej stacji informacyjnej), radiowych i prasowych. Dotyczyły one głównie większych miast, szczególnie Wrocławia i Opola. Był to świat sprzed epoki mediów społecznościowych i portali internetowych. Nawet telefonia komórkowa była jeszcze w powijakach. Teraz informacje o podnoszeniu się wody w Nysie lub przerwaniu wału przy tamie w Stroniu Śląskim trafiały do nas niemal w czasie rzeczywistym. Rewolucja informacyjna ma jednak swoje konsekwencje. Z jednej strony ułatwia zarządzanie kryzysowe (o czym więcej za chwilę), z drugiej jednak nadmiar doniesień może zaciemniać opisywane zjawiska.

Pobierz pliki wydania
close POTRZEBUJESZ POMOCY?
Konsultanci pracują od poniedziałku do piątku w godzinach 8:00 - 17:00