Artykuł
Wybrzydzają, bo mogą. Na razie
Pokolenie Z nie przymyka oka na zaległości w wypłatach i inne zachowania, które kiedyś trzeba było znosić, bo pracodawca mówił „mam dziesięciu na twoje miejsce”. Dzisiaj w wielu branżach nie tylko nie ma dziesięciu, lecz nawet jednego potencjalnego następcy
Narzekanie na pokolenie Z – osoby urodzone mniej więcej w latach 1995–2010 (socjologowie przyjmują czasami nieco inne granice) – przybrało już formę rytuału. Pracodawcy i menedżerowie utyskują, że młodzi często zmieniają pracę, nie przykładają się do obowiązków, na rozmowie kwalifikacyjnej najpierw pytają o wynagrodzenie, a przecież „za naszych czasów to człowiek pracował za darmo i się cieszył, że robota była”. Diagnoza zjawiska zazwyczaj skupia się na (rzekomo) nowych cechach osobowości tych bardzo młodych ludzi – jedni ganią ich za lenistwo, drudzy chwalą za asertywność. Niektórzy dostrzegają jeszcze, że młodzi są… młodzi – większość nie ma jeszcze zobowiązań, rodziny na utrzymaniu i kredytów do spłacania. Mało kto jednak zwraca uwagę, że to zachowanie to także wynik lepszej niż kiedyś sytuacji gospodarczej i demografii. Innymi słowy – młodzi wybrzydzają, bo mogą. I to też do pewnego stopnia, bo zetki również mierzą się z problemami na rynku pracy.
Różni, ale podobni
Czy w ogóle możemy mówić o cechach wspólnych pokolenia Z, skoro dzisiaj tak promuje się indywidualizm i podążanie własną ścieżką? Skoro każdy człowiek, a zwłaszcza bardzo młody, uważa, że jest wyjątkowy, to co łączy reprezentantów tego pokolenia, oprócz tego, że urodzili się w podobnym czasie?
– Z jednej strony rzeczywiście to pokolenie jest bardzo zróżnicowane, ale błędem byłoby twierdzenie, że nie ma ono pewnych cech wspólnych – wyjaśnia socjolog pracy dr hab. Rafał Muster, profesor Uniwersytetu Śląskiego.