Sierpniowa rewolucja, nie karnawał
Do buntu dochodzi, kiedy ludzie nie wyobrażają sobie powrotu do tego, co było. Kiedy zyskują podmiotowość
Z Marcinem Zarembą rozmawia Estera Flieger
Co właściwie świętujemy 31 sierpnia? Mam wrażenie, że gdyby zapytać o to liberała, konserwatystę i lewicowca, to każdy udzieliłby innej odpowiedzi.
Coś się zaczęło, ale też coś się skończyło. Przyjmijmy, że rozpoczęła się wówczas rewolucja Solidarności.
Dlaczego nie karnawał?
Ten proces nazywam rewolucją, by podkreślić konsekwencje tego, co się wówczas wydarzyło. Możemy mówić o buncie, kiedy ludzie nie wyobrażają sobie powrotu do tego, co było wcześniej. Kiedy zyskują podmiotowość. A na pewno nastąpił wtedy przełom mentalny.
A wracając do różnic w interpretacji?
Kiedy rozmawiamy o wydarzeniach historycznych, w który brały udział masy – bez względu na to, czy jest to odsiecz wiedeńska, rewolucja francuska, czy kampania wrześniowa – zawsze pojawiają się różne interpretacje i mity. Nie chcę przy tym delegitymizować mitów, ponieważ kształtują one naszą świadomość i są ważne dla wspólnoty – narodowej, robotniczej i każdej innej. Rzeczywiście, lewicowa opowieść o Solidarności będzie inna niż konserwatywna.