Putin nie wierzy łzom
Żywy Jewgienij Prigożyn był dowodem słabości prezydenta Rosji
Śmierć Jewgienija Prigożyna w środowej katastrofie lotniczej – jeśli się potwierdzi – można uznać za w pewnym sensie nowy typ egzekucji. W pewnym sensie, bo Władimir Putin już raz go testował. W marcu 2022 r. na swoim „najserdeczniejszym przyjacielu” z Białorusi – Alaksandrze Łukaszence. Najserdeczniejszym niemal tak samo jak Prigożyn, który przez lata realizował brudne misje w imię interesów Kremla i który już raz zginął w katastrofie lotniczej, bo 13 października 2019 r. jego samolot miał spaść w Kongo.
Na początku wojny, gdy wydawało się, że Ukraina padnie w kilka dni i gdy oddziały rosyjskie stały pod Kijowem – białoruski dyktator był usilnie nakłaniany do wsparcia inwazji swoimi wojskami. Łukaszenka niby wojnę popierał, ale żołnierzy dać jednak nie chciał. Bał się międzynarodowych trybunałów i roli światowego pariasa. Bał się buntu w wojsku i losu rumuńskiego genseka Nicolae Ceaușescu. Efekt był taki, że – wówczas jeszcze silny – Władimir Putin musiał postraszyć Alaksandra. Opowiedzieć mu, jak może wyglądać jego tragiczny finał.