Artykuł
Długi cień długu
Przez dekadę świat mógł bezkarnie się zadłużać. Polska korzystała z tej możliwości nader ostrożnie. Gdy trzeba było pójść na całość, okazało się, że pożyczanie może kosztować całkiem sporo. A wierzyciele wcale nie pchają się nad Wisłę drzwiami i oknami
Obraz Pietera Brueghela Młodszego, ok. 1615 r.
Przed wybuchem pandemii sytuacja wyglądała na komfortową. Wydatki budżetu rosły, ale rosły też dochody, więc deficyt finansów publicznych pozostawał stabilny. Zadłużenie było pod kontrolą: nie schodziło poniżej 50 proc. produktu krajowego brutto, ale też nie zbliżało się do poziomu 60 proc. PKB.
A pod względem kosztów obsługi zadłużenia było wręcz luksusowo. Jeszcze w latach 2009–2013 obsługa zadłużenia kosztowała nas co najmniej 2,5 proc. PKB – wynika z danych prezentowanych przez Eurostat, unijne biuro statystyczne. Od 2015 r. było to już mniej niż 2 proc. PKB w skali roku, a w 2021 r. znaleźliśmy się pod tym względem na poziomie 1,1 proc. PKB. Patrząc na nominalne kwoty: począwszy od 2009 r. koszty obsługi długu publicznego co roku mieściły się w przedziale 30–40 mld zł. I to raczej bliżej dolnych widełek. Wyjątkiem były lata 2012–2013, czas kryzysu w strefie euro, gdy obsługa długu kosztowała nas nieco ponad 40 mld zł. A w 2021 r. łączna kwota wydatków związanych z odsetkami od zadłużenia wyniosła 29,1 mld zł.