Celne naczynia połączone
Dzień wyzwolenia, o którym tak często mówi Donald Trump, to dla gospodarczych partnerów USA dzień strachu. Choć głównym rywalem Stanów w wojnie handlowej są Chiny, to lista państw postrzeganych przez Waszyngton jako adwersarze ostatnio się bardzo zwiększyła. I to właśnie te kraje – mocno powiązane zarówno z USA, jak i z Chinami – mogą w starciu potęg ucierpieć najmocniej. Konsumpcja importowanych dóbr przez USA jest tak ogromna, że nie uda się im w krótkim czasie zagospodarować nadwyżek towarów powstałych w wyniku nakładania ceł przez Waszyngton.
Jeszcze dalej w interpretacji siły amerykańskich konsumentów idzie Stephen Miran, szef doradców ekonomicznych Białego Domu – w jego opinii są oni elastyczni, więc w miejsce dóbr importowanych mogą wybrać rodzime zamienniki, natomiast dostawcy zagraniczni nie mają możliwości szybkiego znalezienia innych kupców. W ten sposób, jego zdaniem, zagranica zostanie zmuszona do obniżek cen eksportowych. Tu jednak pojawia się wątpliwość: czy firmy z Indonezji bądź Wietnamu, z „parszywej piętnastki”, jak sekretarz handlu Howard Lutnick określa rynki mające duże nadwyżki w handlu z USA, mają wystarczająco wysokie marże, by móc obniżać ceny? Nałożenie ceł przez Waszyngton na te kraje może być szczególnie bolesne. Nie dość, że są już zalewane towarami z Chin, to stracą możliwość sprzedaży w USA.