Agrooligarchowie Ukrainy
W granicznej kłótni o zboże argumenty moralne można włożyć między bajki. Kluczem jest odpowiedź na pytanie o przepływy finansowe ukraińskich agrooligarchów
Gdy polscy rolnicy w ubiegłym tygodniu zgodzili się na zawieszenie zbożowych protestów w Dorohusku, do akcji nagle ruszyli Ukraińcy. Ich pikiety pojawiły się na przejściach w Dorohusku, Korczowej, Rawie Ruskiej i Medyce.
– Działamy na zasadzie wzajemności – przekonuje Ukraińska Rada Rolnictwa. I wysuwa argumenty z arsenału geopolitycznego. „Polscy politycy myślą tylko o nadchodzących wyborach, nie zaś o przyszłości swojego kraju. Zarówno Ukraińcy, jak i Polacy zapłacą za to cenę. Nie tylko finansową. Chodzi również o pokojową przyszłość kraju” – napisali w oświadczeniu przedstawiciele rady.
Wiceminister rolnictwa Ukrainy Taras Kaczka idzie już znacznie dalej. Uważa, że jego kraj jest na skraju „wojny handlowej”. – Jesteśmy gotowi udać się do WTO, Światowej Organizacji Handlu, i podjąć pewne środki. Również w odniesieniu do polskich towarów – mówił przed kilkoma dniami.
Jak wynika z informacji DGP, przebywając w Brukseli 5 czerwca, Kaczka większość czasu poświęcił na przekonywanie urzędników do tego, jak bardzo szkodliwym handlowym partnerem dla Kijowa są obecnie Polska i kraje Europy Środkowej (Bułgaria, Węgry, Słowacja i Rumunia), które zajmują takie same stanowisko jak Warszawa. Głównym bohaterem mieliśmy być jednak my. Kaczka ubierał swoją retorykę w słowa o sprawiedliwym handlu i konieczności „reorganizacji stosunków handlowych z UE”.